Premier Donald Tusk dokonuje zamachu na konstytucyjną pozycję głowy państwa i usiłuje wyeliminować Lecha Kaczyńskiego z bieżącej polityki. Narusza tym samym konstytucję - brzmi fragment analizy prawnej, ktora pojawiła się na stronach internetowych Prezydenta RP. To opinia konstytucjonalistów, poproszonych o komentarz przez Pałac Prezydencki. Ich nazwisk próżno szukać pod ekspertyzą, opracowaną na zamówienie premiera.
Skoro nawet konstytucjonaliści różnią się w ocenie uprawnień prezydenta i premiera w zakresie polityki zagranicznej, to trudno byłoby dziwić się bohaterom sporu, gdyby sami się w prawniczych zawiłościach pogubili. Działania obu stron noszą jednak znamiona upartej determinacji, a dobrej woli nie ma w nich za grosz. O co więc chodzi w żenującej przepychance pomiędzy rządem a prezydentem wokół lotu do Brukseli? Rząd twierdzi, że nie chce widzieć Lecha Kaczyńskiego na tym szczycie, bo będą tam omawiane sprawy klimatyczne, na których głowa państwa się nie zna. Jednak szef Kancelarii Prezydent Piotr Kownacki stwierdził w Kontrwywiadzie RMF FM: Sprawy klimatyczne być może w ogóle nie będą rozpatrywane.
Nie ma się co oszukiwać, że kwestie polityczne, prestiżowe i emocjonalne grają w wojnie o Brukselę wojnę absolutnie pierwszoplanową. Jednak klimatyczne tło też nie jest bez znaczenia. Chodzi o unijny pakiet energetyczno-klimatyczny. Ten dokument reguluje kluczowy dla naszej gospodarki poziom emisji dwutlenku węgla.
Półtora roku temu Lech Kaczyński zgodził się wstępnie na to, by Polska solidnie zredukowała poziom emisji CO2. Dziś już wiadomo, że spełnienie tej deklaracji jest niemożliwe, a jeśli jej nie spełnimy, to będzie nas to słono kosztować. Polska dyplomacja zabiega więc o stworzenie unijnej grupy nacisku, która sprawi, że pakiet nie zostanie ostatecznie przyjęty.
Obecność prezydenta na szczycie – na tym i wszystkich następnych – może te plany zniweczyć, bo entuzjaści pakietu, na czele z Francją, negocjując z polskim prezydentem, będą odwoływać się do jego zgody z marca 2007 r. Ten argument również w nieoficjalnych rozmowach jest przywoływany na dowód tego, że w środę do Brukseli powinien polecieć tylko szef rządu.