"Frakcje w partii są jak fałszywe drożdże. Ciasto pozornie rośnie, a potem się rozpada. W czwartek na spotkaniu z parlamentarzystami Tusk wyraźnie powiedział, że tworzenie frakcji konserwatywnej może być dla PO momentem granicznym. To zawsze kończy się upadkiem partii" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM szef klubu PO Rafał Grupiński. "Sprawa związków partnerskich stała się dla pewnej części skrzydła konserwatywnego pretekstem, by pokazać własną odrębność. Tusk uznał to za jeden krok za daleko" - podkreśla.
Konrad Piasecki: Rozsypiecie się?
Rafał Grupiński, szef klubu Platformy Obywatelskiej: Nie, nie ma takiego zagrożenia.
Wyglądacie na klub i partię na skraju rozłamu, rozpadu i posypania się.
Słyszałem takie tytuły w mediach. One są mocno przesadzone, ale rozumiem, że media muszą z czegoś żyć, więc sensacja jest potrzebna.
Ale ma pan już dosyć konserwatystów?
Nie. Jestem szefem klubu, w którym muszę szanować wszystkie skrzydła i odłamy światopoglądowe.
Kocha pan wszystkie swoje dzieci - liberalne, konserwatywne, a nawet libertyńskie.
Tak jest, panie redaktorze.
A Tusk naprawdę powiedział konserwatystom: Albo się dogadamy w sprawie związków partnerskich, albo panowie fora ze dwora?
Nie, nie było aż tak ostrego ultimatum. Było wyraźnie powiedziane, że tworzenie przez grupę konserwatywną jakiejkolwiek frakcji wewnątrz partii może być tym momentem granicznym. Niedopuszczalne jest formowanie tego rodzaju środowiska już w postaci pewnego rodzaju instytucji, ponieważ to zawsze kończyło się upadkiem partii, w której tego rodzaju frakcje powstawały. I to był wyraźny sygnał na przyszłość.
Problemem są związki partnerskie czy tworzenie się frakcji konserwatywnej?
Myślę, że związki partnerskie są swego rodzaju pretekstem dla mniejszej części - wyraźnie chcę to powiedzieć - naszego skrzydła konserwatywnego, żeby mocniej postawić na swoim, czyli pokazać się w swojej odrębności.
Chcą się zbudować, inaczej mówiąc.
Pan premier, przewodniczący partii uznał to za jeden krok za daleko. Uznał, że to jest kierunek w stronę budowania frakcji.
Tyle że nie do końca rozumiem, jak ta frakcja miałaby się zbudować w sposób formalny.
Frakcje nigdy nie są formalne.
Gdzie jest ten punkt graniczny?
Frakcje są jak fałszywe drożdże - wydaje się, że ciasto rośne, a ono w istocie się rozpada. Tak puchnie, że się rozpada. To jest kwestia, przed którą pan premier przestrzegał nasze środowisko poselskie i partyjne.
Panie przewodniczący, ale gdzie jest granica między swobodną działalnością posłów Żalka, Godsona, ministra Gowina, a tym, że oni zawiążą frakcję? Bo jeśli instytucjonalnie jej nie zawiążą, to nie będzie żadnego punktu granicznego.
Punkt graniczny jest - jak myślę - w najbliższym istotnym głosowaniu i zachowaniu grupy konserwatywnej. Ich zachowanie lojalne wobec decyzji większości klubu i decyzji szefa partii będzie sprawdzianem ich intencji. Tak - jak rozumiem - traktuje to pan premier.
Ale to będzie głosowanie w sprawie związków partnerskich?
Nie wiem, bo nie wiem, czy wcześniej nie pojawi się jakiś lewicowy czy prawicowy projekt światopoglądowy, który sprawi kłopot naszemu skrzydłu konserwatywnemu.
Rozumiem, że dzisiaj jest tak, że jeśli konserwatyści chcą forsować swój projekt ustawy o związkach partnerskich, to poza Platformą Obywatelską. Tutaj może być tylko jeden projekt.
Forsowania nie powinno być. Premier dopuszcza wprawdzie dwa projekty, ale przychylił się do większości głosów poselskich w klubie, że z klubu powinien wyjść jeden projekt. Ja też jestem tego zdania i mam nadzieję, że w takim punkcie się za jakiś czas wszyscy spotkamy.
Czuje pan, że czas, w którym kilku konserwatystów wypadnie z Platformy, jest bliski?
Mam nadzieję, że nie, że nie ma takiego zagrożenia, a zdrowy rozsądek zwycięży w nas wszystkich i tego rodzaju nawet drobnego pęknięcia nie będzie.
Poseł Żalek mówi na przykład, że pan przekracza granice kultury debaty.
To jest pierwszy taki zarzut wobec mnie w moim krótkim, 60-letnim życiu.
Ale jest.
No to będę musiał przemyśleć, o czym pan Żalek rozumował w chwili, kiedy to wypowiadał.
A z kolei poseł Szejnfeld pyta na Twitterze: Czy Platforma powinna trzymać się ze swoimi konserwatystami, czy też powiedzieć "bye, bye" i zaprosić do tańca lewicę? Co by pan mu odpowiedział?
Że stawianie pytań nie jest grzechem.
Czyli takie pytanie jest na stole i powinno być?
Nie. Ja mówię tylko o tym, że stawianie pytań nie jest jeszcze odpowiedzią. Każdy z posłów - Adam Szejnfeld jest tutaj bardzo znanym liberałem - ma prawo stawiać takie pytania, ale nie ma dzisiaj takiej alternatywy, żebyśmy chcieli sięgać po jakąś współpracę z lewicą.
Ale jest taki wariant, że konserwatyści wychodzą z Platformy, ale zostają w koalicji rządzącej.
Nie ma takiego wariantu. Wariantem na dzisiaj jest utrzymanie w jedności zarówno partii, jak i klubu, ale to zależy w większym stopniu od tych, którzy próbowali pokazać swoją odrębność, niż od reszty.
Partia zachwycona zmianami w rządzie?
Nie wiem, czy o zachwycie należy tutaj mówić, natomiast zmiany są konkretne. Jeśli chodzi o pozycję Rostowskiego - raczej nie zaskakują, bo jego pozycja była dotąd mocna, więc jest to tylko potwierdzenie jego pozycji w rządzie.
A jeśli chodzi o wejście do rządu Sienkiewicza?
Jeśli chodzi o wejście do rządu Bartłomieja Sienkiewicza, to jest to - moim zdaniem - ruch bardzo dobry. Bartłomiej Sienkiewicz jest świetnym fachowcem od spraw, którymi ma się zajmować.
Ja też o Bartłomieju Sienkiewiczu tylko dobrze... Ale to jest kolejna sytuacja, kiedy premier sięga po kogoś spoza partii. Czy to jest dobry standard?
Sięga po kogoś spoza partii, ale to jest pełne prawo pana premiera. On odpowiada przede wszystkim za rząd i jego skuteczność, a dopiero potem w tej sytuacji za partię.
Wygląda to trochę tak, jakby mówił własnym kolegom partyjnym: Chłopaki, spośród was to nie ma kogo wybierać.
Pan redaktor tak to mówi, jakby był członkiem naszej partii.
Bo wyobrażam sobie frustrację tych, którzy siedzą i myślą sobie: Kiedy wreszcie zostanę ministrem? Kiedy zostanę ministrem? I kolejny raz widzą, że nie zostają.
Każdy z nas ma swoje odpowiedzialne zadanie - czy to w klubie, czy w komisjach sejmowych, czy w regionach...
Siedzenie w siódmym rzędzie też jest odpowiedzialnym zadaniem.
Oczywiście, że tak.
Bycie maszynką do głosowania też jest odpowiedzialne.
Panie redaktorze, nie ma ludzi nieważnych.
Nie jest łatwo być maszynką.
Nie ma ludzi nieważnych w Platformie i każdy z nas ma swoją ścieżkę, swoje osiągnięcia życiowe. Do Sejmu trafia się po sporych osiągnięciach życiowych, a nie z przypadku. Mamy bardzo wielu...
Proszę się nie rozpędzać, panie przewodniczący...
Ale panie redaktorze, mamy byłych burmistrzów, starostów, marszałków, ludzi nauki.
Czyli ten styl akceptuje partia i pan akceptuje?
Ja akceptuję decyzje premiera. W tej sytuacji uważam, że np. decyzja w sprawie MSW z Bartłomiejem Sienkiewiczem jest bardzo dobrą decyzją. A to, czy i w jakim stopniu partia powinna wypełniać szeregi (rządu - przyp. red.), jest ewentualnie do dyskusji na zarządzie krajowym.
Kto wymyślił projekt powszechnych wyborów szefa Platformy?
Ten projekt od dosyć dawna żyje w dyskusjach wewnątrz Platformy - od czasu prawyborów na kandydata na prezydenta, czyli rywalizacji Sikorskiego z Komorowskim.
I dzisiaj forsuje go Tusk?
Ten projekt wczoraj pojawił się w mediach jako pewien pomysł, do którego kiedyś premier Tusk nawiązywał jako ewentualności, ale myśmy takiej dyskusji we władzach statutowych partii jeszcze na ten temat nie odbyli.
Czyżby Tusk bał się powtórki wariantu PSL-u?
Ta dyskusja jest przed nami. Wybory bezpośrednie - moim zdaniem - dają równą szansę każdemu, kto by chciał startować na szefa Platformy.
A pan jest zwolennikiem tego rozwiązania czy nie?
To jest metoda demokratyczna.
Tak czy nie?
Jeśli mielibyśmy zmieniać, to raczej nie konie w środku rzeki, tak? Czyli ewentualnie od przyszłej kadencji, żeby zasad nie zmieniać teraz. Ale zostawmy to na dyskusję władz statutowych. Nie mam nic przeciwko demokracji bezpośredniej. Członkowie Platformy powinni brać udział w takich wyborach. To jest bardzo ciekawy projekt.