"Zawsze jest takie poczucie pewnego bólu i niespełnienia" - przyznała słynna reżyser Agnieszka Holland o niewdzięcznej roli oceniania cudzych filmów w czasie festiwalu. Jak powiedziała, dzieła filmowe, to nie są "rzeczy, które można obiektywnie zmierzyć i zważyć". "Wszystko zależy od sumy gustów w tym momencie, od nastroju, od kontekstu" - dodała.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: W ubiegłym roku jury festiwalu w Gdyni nagrodziło pani film "W ciemności" Złotym Lwami. Teraz to m.in pani zdecyduje do kogo trafią nagrody - z główną włącznie. Ocenianie pracy kolegów po fachu jest wdzięcznym zajęciem?
Agnieszka Holland: To nie są rzeczy, które można obiektywnie zmierzyć i zważyć. Wszystko zależy od sumy gustów w tym momencie, od nastroju, od kontekstu, od wielu rzeczy. Widziałam wielokrotnie, że werdykty nie pokrywają się potem z przyjęciem tego filmu, z życiem tego filmu, z długością jego trwania. Trzeba zobaczyć film dwa razy, nawet trzy razy żeby zobaczyć, co w nim naprawdę jest ważnego.
Czasami za pierwszym razem film się wydaje świetny a potem się go ogląda i człowiek się dziwi, dlaczego w ogóle to przyjął dobrze. To jest tak delikatna materia, że nie można tego oceniać naprawdę sprawiedliwie a z kolei oczekiwania kolegów, szczególnie na takim festiwalu, gdzie wszyscy się znają, są oczywiście trudne do spełnienia, bo nie można dać nagród wszystkim. Zawsze jest takie poczucie pewnego bólu i niespełnienia i jeżeli biorę w tym udział to dlatego, że jest to pewien rodzaj gry, który powoduje, że się o tym mówi, że się lansuje często trudne filmy, dzięki temu znajdują one drogę do widza, więc jest to takie promocyjne narzędzie, z którego nie można zrezygnować. Tych narzędzi w naszym kinie jest niewiele. Jak nie ma dużych pieniędzy, to bardzo trudno jest, żeby powstało jakieś wydarzenie, więc dlatego się na to godzę. Ale mam takie poczucie, że właściwie nie mogę wygrać na tym, bo zawsze ktoś będzie miał żal i ja sama czasem do siebie też będę miała żal.
W tym roku w jury szefuje Janusz Głowacki - człowiek pióra, dramaturg. Jest pani - autorka doskonałych scenariuszy. Jest też Christopher Hampton, który też jest dramaturgiem, też jest człowiekiem pióra. Taka mocna grupa ludzi, którzy zwracają też uwagę na to, jak historia jest opowiedziana, jak ona jest napisana.
Tak, tak. Początkowo Michał Chaciński poprosił mnie żebym była przewodniczącą jury, ale ponieważ mój film "Gorejący Krzew" został zaproszony na bardzo ważne festiwale amerykańskie, w Toronto, to tam musiałam wziąć udział w jego promocji, więc spóźniłam się i nie mogłam być od początku. Janusz bardzo, że tak powiem, szlachetnie zgodził się przejąć tę niewdzięczną funkcję. Szczerze mówiąc cieszę się, że to nie na mnie spadnie całe odium.
To jest formalne, demokratyczne głosowanie i wymiana poglądów najpierw, a potem głosowanie tej siódemki ludzi. Jeżeli chodzi o scenariusz i opowiadanie historii, to jest jeden ze słabszych elementów polskiego kina, w ogóle Polska jako Polska narracyjna nie jest najsilniejszą ojczyzną naszych filmów. Kiedyś jeszcze było takie pokolenie pisarzy, scenarzystów - szkoła polska na tym się zbudowała między innymi. Tego jest troszkę brak dzisiaj i te scenariusze są często bardzo niedopracowane, mimo że i Polski Instytut Filmowy i niektórzy producenci starają się przywiązać do nich jak największą wagę.
To jest rzeczywiście coś, co jest na pewno słabsze niż wizualny talent filmowy czy aktorstwo czy operatorka. Ale wydaje mi się, że i tutaj jest pewna poprawa, jeżeli sądzić według tych filmów, które widzimy tu na festiwalu to jest przynajmniej parę, które mają rzeczywiście solidne scenariusze. Ale w tym naszym gronie jest również reżyserka, która zdaje się też pisze sama scenariusze - Urszula Antoniak. Christopher Humpton poza tym, że jest dramaturgiem, pisze sztuki teatralne i scenariusze, jest wybitnym twórcą, nakręcił kilka filmów jako reżyser, z których jeden, pierwszy jego film "Carrington" miał bardzo dużo do powiedzenia na festiwalu w Cannes, więc wszyscy jesteśmy tak trochę filmowcami. Nie mam takiego poczucia, że jest przegięcie w jedną stronę.
Kilka metrów od miejsca, w którym siedzimy i rozmawiamy jest piękna wystawa - "Różne twarze Agnieszki Holland". Są tam pani zdjęcia sprzed lat, w różnych momentach pani kariery. Są też zdjęcia z czerwonego dywanu. Ale też wśród ludzi, ekipy na samym początku pani drogi. Jakie emocje pani towarzyszą, kiedy pani widzi te różne twarze Agnieszki Holland i jakie są te różne twarze Agnieszki Holland?
Myślę, że poza tym, że człowiek się starzeje, raz jest troszkę grubszy, raz chudszy, ma inne, różne fryzury i okulary się zmieniają, co jest zabawne, prawda, bo jakby widać epokę po okularach i po fryzurze, poza tym mi się wydaje, że te twarze nie są takie różne. Jak patrzę na siebie samą, oczywiście nie jestem obiektywna, a ta wystawa do takiego jakby zamyślenia, to wydaje mi się, że w różnych okolicznościach jestem gdzieś tam taka sama. To jest z resztą ciekawe, że gdy znalazłam się na emigracji, musiałam się nauczyć innego świata, jak komunikować z innymi ludźmi i miałam trudne momenty, jak każdy emigrant, to fakt, że mogłam kręcić filmy i znalazłam się w ekipie filmowej i że pracowałam z aktorami spowodował, że właściwie nie czułam tej emigracji tak bardzo.
Ekipa filmowa i aktorzy są jak inna rasa ludzi, jak osobny naród, jak Cyganie - można ich spotkać w różnych krajach i nawet, jeżeli niektórzy są bardzo słynni i bogaci a inni są jakimiś prowincjonalnymi aktorami czy technikami, to tak naprawdę nie różnią się od siebie niczym, w swoich potrzebach, w swoich emocjach, w swojej szlachetności, w swojej dynamice. Czym więcej zdjęć z planów filmowych, tym bardziej widać jak różni się technika - jak kamery są czasem lepsze czasem gorsze, ale tak naprawdę nie ma większej różnicy i ja w tym kontekście jestem po prostu sobą, reżyserem, twórcą.
Na festiwalu w Gdyni są prezentowane również odcinki seriali, które przygotowała pani ostatnio dla HBO, w tym "Bez tajemnic". Bardzo lubiany przez widzów serial w gwiazdorskiej obsadzie, ale jednocześnie szalenie kameralny, prawda?
Tak, to jest zupełnie fantastyczny pomysł ten serial, dlatego że minimalistycznymi środkami, w bardzo telewizyjnej formie można powiedzieć coś bardzo ciekawego i głębokiego o ludzkich losach, o naturze człowieka. A w Polsce, gdzie psychoterapia i świadomość funkcji psychoterapeuty jest opóźniona przynajmniej o 50 lat w stosunku do świata zachodniego, gdzie ludzie bardzo długo mieli duży opór czy wstyd, żeby się otworzyć, w jakimś sensie taką funkcję spełniał dobry ksiądz spowiednik, może nie było aż tak silnej potrzeby, bo naród był zawsze silnie katolicki i religijny. W każdym razie myślę, że nie przeceniając tej roli, to jest coś, co pomaga człowiekowi uświadomić sobie kim jest, w czym jest jego siła, w czym jest jego słabość i uczestniczenie w takich sesjach dla widzów okazało się fascynującą przygodą. Jeszcze HBO Polska postawiło naprawdę na najlepszych.
To jest cecha HBO w ogóle, dlaczego ja tak chętnie z nimi współpracuję - bo oni nie oszczędzają na jakości i artystycznej i technicznej i ma się bardzo dużą swobodę twórczą w czasie pracy. W dotychczasowych sezonach zagrali wspaniali aktorzy - z Jerzym Radziwiłowiczem, później była Krystyna Janda, którą zastąpił Maciej Stuhr na moich i Kasi odcinkach, po prostu wspaniali. Gajos w zeszłym sezonie, Julka Kijowska, Stanisława Celińska, to są naprawdę fascynujące osobowości aktorskie i to widać. Ale widziałam też czeską wersję, amerykańską, izraelską. Czeska wersja też jest świetna, ona jest zupełnie inna, inni są przez to, że to jest inny kraj, że to jest inny temperament, inni aktorzy, więc mimo, że to są podobne historie, za każdym razem są inne.
Na razie mamy serial w pani reżyserii, czekamy na fabułę. Na jakim etapie są prace nad ekranizacją powieści, filmem na podstawie książki Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" - świetnej zresztą książki?
Okazało się, że jest to trudniejsze w sensie adaptacyjnym, niż nam się wydawało z Olgą. Jesteśmy gdzieś na piątej wersji scenariusza, jeszcze nad tym pracujemy, sądzę że do końca roku powinnyśmy ten scenariusz skończyć, doprowadzić do takiego etapu, że będziemy chciały zgłosić go do różnych instytucji finansujących i zobaczymy, jak to będzie wtedy. Bardzo mnie to pociąga, dlatego, że jest to zupełnie inna przygoda niż to, co robiłam. Dlatego niepodobny byłby to film do żadnego z moich poprzednich. Planujemy, żeby gdzieś tak na przełomie wiosny i lata zacząć zdjęcia. Potem, ponieważ jest tam kilka pór roku, to się przeciągną te zdjęcia prawdopodobnie do zimy, więc myślę, że zdjęcia skończymy pewnie gdzieś w styczniu, w lutym 2015, czyli film nie będzie gotowy przed końcem 2015 roku.