Takich mistrzostw świata w lekkoatletyce jeszcze nie było. Na dworze 40 stopni, klimatyzacja na stadionie, maraton o północy i jesienna pora - nic dziwnego, że wielu uważa czempionat globu w Dausze za imprezę cudów. Polacy szans na medale upatrują w kole i na skoczni.
Rozpoczynające się w piątek mistrzostwa świata będą także... poszukiwaniem nowej gwiazdy. Dwa lata temu słusznie obawiano się odejścia na sportową emeryturę jamajskiego króla sprintu Usaina Bolta. Rekordzista globu na 100 i 200 m pozostawił po sobie pustkę, którą bardzo trudno zapełnić. Jednymi z tych, którzy spróbują skraść w Dausze show będą tyczkarze, a wśród nich Piotr Lisek i Paweł Wojciechowski.
Jeszcze nigdy poziom męskiej tyczki nie był tak wysoki jak w tym sezonie. Trzech zawodników skoczyło sześć metrów lub wyżej, są nimi broniący tytułu Amerykanin Sam Kendricks (6,06), Lisek (6,02) i mistrz Europy Szwed Armand Duplantis (6,00). I to wcale nie znaczy, że pozostali nie są w stanie nawiązać walki o medal.
Już 5,80 to jest bardzo dobry wynik, tylko my w Polsce jesteśmy rozpieszczeni i tego nie doceniamy. Sześciu metrów nie skacze się na zawołanie, na to musi złożyć się bardzo dużo czynników. Czuję, że jestem przygotowany, ale żadnej deklaracji ode mnie nie usłyszycie - powiedział Lisek, który dwa lata temu wywalczył srebro.
Tyczkarze mogą zrobić show, jakiego oczekują kibice. Nie tylko wyniki są na bardzo wysokim poziomie, ale i konkurencja jest niesamowicie widowiskowa.
Szukając gwiazd w kole od razu nasuwają się kulomioci. To właśnie oni mają szansę stać się bohaterami mistrzostw świata. Podobnie jak w tyczce, tak i w tej konkurencji poziom w tym sezonie jest "kosmiczny".
Aż trudno w to uwierzyć - przyznaje Konrad Bukowiecki. Zresztą właśnie on może sprawić jedną z niespodzianek. Jako jedyny w ostatnich tygodniach poprawia swoje wyniki. Mimo że ten sezon ma naszpikowany ważnymi imprezami (wygrał już Uniwersjadę i mistrzostwo Europy do lat 23) to wydaje się, że jego trener i ojciec Ireneusz znalazł receptę na to, by najwyższa dyspozycja przyszła na jesień.
Zaledwie 22-letni lekkoatleta ze Szczytna do rywalizacji podchodzi w jeden sposób - "jadę, by wygrywać, a czy się uda, to już inna kwestia". I tak jak kiedyś jego słowa brzmiały jak marzenia, tak teraz staje się to realne.
Ale by tak się stało pchnąć trzeba bardzo daleko. Aż ośmiu zawodników w tym sezonie przekroczyło granicę 22 metrów. Wśród nich jest dwóch Polaków - Bukowiecki (22,25) i mistrz Europy Michał Haratyk (22,32). Liderem tabeli wyników jest Amerykanin Ryan Crouser (22,74).
To wszystko nic nie znaczy, bo jaki jest sens porównywać wyniki sprzed dwóch miesięcy? - zaznacza Bukowiecki.
Jesienna pora, mimo że temperatura będzie wyraźnie wskazywać na lato, to nie jest czas, w którym lekkoatleci musieli być w najwyższej dyspozycji. Wręcz przeciwnie - zazwyczaj pakowali się już na urlopy i odpoczywali. Zmobilizować organizm do intensywnej pracy od maja do października nie jest łatwo, więc pozostaje pytanie, jak poradzili sobie z tym trenerzy i zawodnicy.
Na bieżni "show" spróbują skraść eksperci od 400 m ppł. Zarówno wśród panów, jak i pań szansa na rekord świata jest bardzo duża. Broniący tytułu Norweg Karsten Warholm poprawiał w tym sezonie już rekord Europy, a do najlepszego czasu w historii Amerykanina Kevina Younga -46,78 z 1992 roku zabrakło mu jedynie 0,14 s.
Nie oznacza to jednak, że jest faworytem rywalizacji. I to właśnie dlatego ta konkurencja może być tak ciekawa - kroku nie ustępuje mu wcale Katarczyk Abderrahman Samba. A chrapkę na złoty medal mistrzostw świata ma jeszcze większą, bo wspierać z trybun będą go miejscowi kibice.
Wśród kobiet pytanie jest inne - czy Amerykanka Dalilah Muhammad będzie w podobnej dyspozycji co w lipcu, kiedy pokonała 400 m ppł w 52,20 i ustanowiła rekord świata. Wydaje się, że jej nikt nie będzie w stanie zagrozić.
Z polskiego punktu widzenia najciekawiej będzie na rzutni młotem. To właśnie tam od lat polska lekkoatletyka odnosi największe sukcesy i nawet pod nieobecność przechodzącej właśnie rehabilitację po operacji kolana Anity Włodarczyk, eksperci liczą w tej konkurencji na trzy medale.
Wśród panów złotem i srebrem podzielić się powinni Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki. Który z nich będzie lepszy, będzie raczej zależeć od dyspozycji dnia, bo sportowy poziom przez cały rok prezentują bardzo podobny. Do nich należy 12 najlepszych tegorocznych wyników na świecie. Ale liderem tabeli jest brązowy medalista igrzysk Nowicki - 81,74. Fajdek dotychczas najdalej rzucił 80,88. Rywale nie mogą przekroczyć granicy 80 metrów.
U pań na starcie staną Joanna Fiodorow i Malwina Kopron. Druga z nich brąz wywalczyła przed dwoma laty w Londynie i teraz ma chrapkę na co najmniej taki sam sukces. Przez ten czas wiele jednak przeszła, w tym sezonie trenowała nawet jakiś czas z Włodarczyk, próbowała zmieniać technikę. To nie wyszło, ale w ostatnich tygodniach znowu czuje młot i koło, a to oznacza, że forma idzie w górę.
Nareszcie się kręci. Jeszcze jest parę niedoróbek, ale czuję, że wszystko zmierza w dobrym kierunku - przyznała. I faktycznie wydaje się, że jej forma przyszła w odpowiednim momencie.
Zarówno ona, jak i Fiodorow są w stanie powalczyć o miejsce na podium. Wiele jednak będzie zależało od dyspozycji Amerykanek, które w tym sezonie zaczęły daleko rzucać, ale ich wyniki są z czerwca i lipca, a od tego czasu wiele mogło się zmienić.
Także na bieżni polscy kibice będą mieli na co patrzeć. W średnich dystansach swoich szans poszukają dwukrotny wicemistrz świata na 800 m Adam Kszczot i coraz szybszy na 1500 m Marcin Lewandowski.
Mistrzostwa świata dla średniodystansowców są jednak specyficzną imprezą. Trzy starty, bez tzw. zająca, każdy z własną taktyką - to sprawia, że dochodzi do sporych niespodzianek. A biało-czerwoni są nie tylko doświadczeni, ale i typem "turniejowców". Ze biegu na bieg rozkręcają i jak oboje zapewniają - czują się znakomicie.
Emocji nie zabraknie także w biegach sztafetowych. O medal powalczyć powinny zwłaszcza kobiety na 4x400 m. Niektórzy twierdzą, że "Aniołki Matusińskiego", jak są nazywane, mogą sięgnąć nawet po złoto. Zapytane, czy w ciemno biorą brąz - żadna z nich nie wyraziła takiej chęci. To oznacza, że ich ambicje sięgają wyżej.
To jednak - jak powiedział dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki - będą mistrzostwa cudów. Dlaczego? Jeszcze nigdy impreza nie odbywała się o tej porze roku, w takim klimacie i na klimatyzowanym stadionie. Do tego dochodzą godziny startów. Maraton i chód rozpocznie się tuż przed północą miejscowego czasu, co oznacza, że zawodnicy rywalizować będą w środku nocy.
Możemy spodziewać się bardzo wielu niespodzianek - uważa.
Impreza rozpocznie się w piątek o godz. 15.30 czasu warszawskiego eliminacjami skoku w dal mężczyzn. Pierwsza konkurencja z Polakami - kwalifikacje rzutu młotem kobiet, w których wystąpią Kopron i Fiodorow - o godz. 15.40.
Mistrzostwa potrwają do 6 października. Zakończy je tradycyjnie sztafeta 4x400 m mężczyzn.