"Władze Atletico nie doszacowały siły zespołu i nie oceniły trafnie jego celów" - uważa Adam Godlewski z tygodnika "Piłka Nożna". Jego zdaniem, w lizbońskim finale Ligi Mistrzów Atletico może zapłacić sporą cenę za grę stosunkowo nielicznym składem przez cały sezon.
Patryk Serwański: Czy Atletico może zapłacić w finale Ligi Mistrzów cenę za walkę w całym sezonie? Do końca walczyli o mistrzostwo Hiszpanii, a Real mógł już nieco odpuścić.
Adam Godlewski: Ja i tak jestem zdziwiony, że przy swoim stylu gry - agresywnym, wysokim pressingu, przy dość krótkiej ławce rezerwowych Atletico dotarło tak daleko. Jestem pod wrażeniem po pierwsze pracy dietetyka, który przygotowuje pożywienie dla zawodników Diego Simeone, a po drugie pracy lekarza, bo bez świetnej, kosmicznej suplementacji to byłoby niemożliwe. To, że dopiero pod koniec sezonu zaczęły się kontuzje, to pozytywne zaskoczenie. Ale możliwe, że teraz, w ostatnim meczu, zabraknie jakości - szczególnie przy możliwej absencji Diego Costy. Wydaje się, że władze klubu nie doszacowały siły tego zespołu i nie oceniły trafnie celów, o jakie może walczyć Atletico. Kadra drużyny jest zbyt wąska w porównaniu do najgroźniejszych konkurentów.
Czy to może być kluczowy argument w finale?
To będzie ważne, ale niekoniecznie musi przeważyć. Atletico pokazało w tym sezonie siłę, stawiając na grę zespołową. Liczył się kolektyw, a nie poszczególne gwiazdy. W Realu przy braku Cristiano Ronaldo spada 25 procent jakości zespołu. Piłkarze Atletico mają już mistrzostwo Hiszpanii. To na pewno daje im przewagę psychologiczną. Oni mogą wygrać Ligę Mistrzów, Real musi - w przeciwnym razie zakończy sezon bez ważnego trofeum.
Zbliża się mundial. W Atletico i Realu gra wielu piłkarzy, którzy niebawem pojadą do Brazylii. Oni już myślą o tym, że kontuzja może ich wykluczyć z mundialu?
Ci najlepsi piłkarze świata są jak Adam Małysz. Liczy się dla nich tylko najbliższy mecz. My podchodzimy do mundialu bardzo romantycznie, ale tak naprawdę ciężar w futbolu przesunął się do piłki klubowej. Nieprzypadkowo Cristiano Ronaldo i Leo Messi - dwaj najwięksi herosi obecnego futbolu - główną wagę przywiązują jednak do rozgrywek klubowych. Nie ma takiej możliwości, żeby Hiszpanie czy bramkarz Atletico Thibaut Courtois oszczędzali się pod kątem mundialu. Każdy zagra na sto procent i spróbuje dać z siebie jeszcze coś ekstra. To niesłychanie ważny mecz, który może dać miejsce w historii futbolu.
Ale kibice będą drżeć, jeśli jedna z gwiazd w finale będzie zwijać się z bólu po jakimś faulu.
To na pewno, ale z góry możemy założyć, że piłkarze, którzy do końca grają w Lidze Mistrzów, nie będą w pełni formy na mundialu. To tak się układa, że ci najbardziej eksploatowani w futbolu klubowym potem są nieco poniżej średniej. Mimo że to są kosmicznie wytrenowali piłkarze z galaktycznym zdrowiem, odczuwają 55 czy 60 rozegranych spotkań i nie zachwycają na mistrzostwach. Fakt, że to będzie hiszpański finał, nie najlepiej wróży obrońcom trofeum. O ile do tej pory byli uznawani za głównych faworytów, to myślę, że ta konfiguracja z finałem Ligi Mistrzów rozgrywanym 20 dni przed inauguracją mundialu stawia ich w mniej korzystnej sytuacji niż choćby Niemców czy zespoły z Ameryki Południowej jak Brazylia i Argentyna.