Pierwsze wyniki badań klebsielii pneumoniae, która doprowadziła do śmierci czworga łódzkich noworodków, wskazują na to, że bakteria mogła pochodzić ze szczepu szpitalnego. Na razie jednak nie można jednoznacznie powiedzieć, czy do zakażenia doszło w szpitalu.

Do Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego trafiły bakterie pobrane od jednego ze zmarłych noworodków, próbki pobrane od żyjących dzieci oraz drobnoustroje znalezione w łódzkim szpitalu im. Madurowicza.

Noszą cechy charakterystyczne dla szczepów, które mogą być odpowiedzialne za zakażenia szpitalne - tłumaczy mikrobiolog, profesor Andrzej Dianes. Dodaje jednak, że jest za wcześnie, by wyrokować, czy do zakażenia doszło w łódzkim szpitalu. Genetycy ustalają, czy badane przez nich bakterie pochodzą z jednego, tego samego szczepu, który znaleziono w Madurowiczu.

Wczoraj wyjaśniano, dlaczego w materiale przeznaczonym do badań zabrakło próbek pobranych od noworodków zmarłych w listopadzie. Stanowiłoby to potencjalne źródło zakażenia, że w sposób zupełnie naturalny, zgodnie z przepisami, one są utylizowane - wyjaśniał dyrektor szpitala, w którym badano próbki. Z powodu ich braku prokuratura zdecydowała o ekshumacji ciał trójki noworodków, aby pobrać bakterie, które przyczyniły się do śmiertelnej infekcji.

Jednak co będzie, jeśli okaże się, że do zakażenia doszło właśnie w szpitalu? Skoro zdaniem lekarzy zakażenia szpitalne były, są i będą tak długo, jak były, są i będą szpitale.

Czy prokuraturze uda się wskazać źródło zakażenia, czy dowiemy się, kto odpowiada za śmierć dzieci?

Foto: Archiwum RMF

07:50