Czy już w sobotę rząd wiedział o tym, że w Toruniu stwierdzono pierwszy w Polsce przypadek ptasiej grypy H5N1? Czy były naciski na szefa Instytutu w Puławach, by o tym nie informować?
Żadnych nacisków nie było – zaprzecza dziś Krzysztof Jażdżewski, główny lekarz weterynarii. Ale jednocześnie przyznaje, że już podczas sobotnich telefonicznych rozmów z dyrektorem Instytutu w Puławach padła nazwa H5N1.
Pan dyrektor mówił, że może być podejrzenie. Tadeusz Wijaszka nie miał pewności w sobotę jeszcze, że jest to wirus H5N1. Mówił, że rzeczywiście pierwsze wstępne wyniki wskazują na zjadliwego wirusa i że może potwierdzić, że jest to H5 - tłumaczy Jażdżewski.
Ale o tym potwierdzeniu dowiedzieli się tylko urzędnicy. Pierwsze oficjalne wyniki na papierze dotarły do Warszawy w niedzielę rano. Opinia publiczna dowiedziała się o tym dopiero w południe. Główny weterynarz kraju tłumaczy, że najpierw trzeba wszystko przygotować. Dodaje, że była to zbyt ważna informacja, by opierać się wyłącznie na rozmowie telefonicznej.
Ale pojawia się także pytanie, czy nie była ona na tyle ważna, by opinia publiczna usłyszała ją natychmiast.
Zarzuty o opóźnianie podania informacji o ptasiej grypie odpiera także rząd. Przyznaje, że wyniki badań instytutu w Puławach były mu znane już w sobotę, ale to były wiadomości wstępne. A administracja państwowa może działać tylko na podstawie dokumentów – podkreślają ministrowie.
My opieramy się na sprawdzonych i ostatecznych informacjach – argumentuje szef resortu rolnictwa. Potwierdzenie, że mamy do czynienia z wirusem H5, otrzymałem o godz. 10.29 – mówi, a więc na pół godziny przed konferencją prasową w ministerstwie. Posłuchaj relacji reportera RMF Krzysztofa Zasady: