Nowoczesne oddziały ratunkowe - zamiast ratować - zamieniły się w całodobowe poradnie i przynoszą straty tak duże, że już co dziesiąty został zamknięty - informuje "Gazeta Wyborcza". Najwyższa Izba Kontroli skontrolowała niedawno pięć SOR-ów. Z jej raportu wynika, że od 30 do 80 procent przyjętych na te oddziały pacjentów nie potrzebowało pomocy w szpitalu.
Przeciążone SOR-y przynoszą w większości straty, więc ich ubywa. W 2010 roku było ich w całym kraju 230, teraz - o 20 mniej.
Nowoczesne szpitalne oddziały ratunkowe miały być dumą polskich szpitali - pisze "Gazeta Wyborcza". Powstały po to, by szybko pomagać osobom w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Pracujący na nich lekarze mają dokonywać selekcji pacjentów i zajmować się w pierwszej kolejności najpoważniejszymi przypadkami. Po wstępnych badaniach muszą zaś błyskawicznie podjąć decyzję o lekach, zabiegach czy przetransportowaniu chorego do specjalistycznego ośrodka.
Problem w tym, że na oddziały ratunkowe zgłasza się wielu pacjentów, którzy powinni trafić do zwykłej poradni. Jako przykład "GW" podaje listopadową niedzielę na oddziale ratunkowym Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Na ponad 100 pacjentów przyjętych wtedy na SOR tylko jedna trzecia potrzebowała pilnej pomocy.
Również pogotowie często błędnie przewozi pacjentów na SOR-y.
Kilka tygodni temu Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła raport z kontroli w pogotowiu i na szpitalnych oddziałach ratunkowych. Jak pisze "GW", pogotowie wypadło w nim dobrze - jest w dobrej kondycji finansowej, a wezwane na ogół wyjeżdża do pacjenta w ciągu 10 minut. SOR-y dostały dużo gorszą ocenę.
A ponieważ są przeciążone, w większości przynoszą straty. Efekt: mamy ich coraz mniej. W 2010 roku było ich w całym kraju 230, teraz - 210.