Z 27 przyszpitalnych przychodni katowickiej kliniki dziecięcej pracują dziś tylko dwie - onkologiczna i hematologiczna. Centrum Zdrowia Dziecka i Matki od rana prowadzi bezterminowy strajk. Od lekarskiego protestu odcina się dyrekcja placówki.
Na sporze lekarzy z rządem o płace najbardziej cierpią mali pacjenci. Dziś do bezterminowego strajku przystąpiło Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. W całym kraju są tylko trzy takie placówki. A jedna z nich - łódzki Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki - już prowadzi protest, pracując tak, jak w dni świąteczne.
W katowickim szpitalu leczą się dzieci z całej Polski. Teraz hospitalizowanych jest tam ponad 400 małych pacjentów. Prawie 300 dzieci badano każdego dnia w izbie przyjęć i 27 specjalistycznych poradniach należących do CZDiM. Na przyjęcie do niektórych poradni trzeba czekać miesiącami. Teraz przychodnie zostaną zamknięte, wykonywane będą tylko zabiegi ratujące życie. Posłuchaj relacji Marcin Buczka:
Nic więc dziwnego, że do dyrektora katowickiej kliniki przychodzą rodzice, których dzieci nie zostały przyjęte przez strajkujących lekarzy. Nie wiedzą bowiem ani gdzie pójść, ani co zrobić. Brakuje jakichkolwiek informacji, porad. Jedyne na co mogą liczyć to odpowiedź: „czekać”. Dodajmy, że małych pacjentów nie odsyła się do innych przychodni; wielu z nich leczy się w CZDiM od urodzenia. Tutejsi lekarze najlepiej znają ich historię choroby. Posłuchaj relacji reportera RMF FM Marcina Buczka:
Ale pomóc mogą urzędnicy z Narodowego Funduszu Zdrowia. Jeśli ktoś się do nich zgłosi, znajdą podobną placówkę – czy to szpital czy poranię – i tam skierują małego pacjenta. Oczywiście będzie to gdzieś w woj. śląskim. Ale na tym, niestety, pomoc NFZ się kończy. Urzędnicy nie są bowiem w stanie zagwarantować przyjęcia do innej placówki od razu; to oznacza, że i tam trzeba będzie czekać w kolejce.
Na razie jednak – jak donosi nasz reporter – nikt do Funduszu z taką prośbą się nie zgłosił; nikt też nie poskarżył się na strajkujący szpital.
Od protestu lekarzy odcina się dyrekcja placówki. Renata Póda powiedziała RMF, że nawet kilkudniowy protest grozi szpitalowi katastrofą finansową. Jeśli strajk się przeciągnie, Narodowy Fundusz Zdrowia nie wypłaci pieniędzy za zakontraktowane usługi. Może więc nawet zabraknąć pieniędzy na lekarstwa - ostrzega. Dodajmy, że placówka ma w tej chwili 40 milionów złotych długu.
Rząd nie ma pomysłu na poprawę sytuacji służby zdrowia. Co więcej, nie ma nawet żadnego planu awaryjnego, gdzie pomocy mogliby szukać np. mali pacjenci. To jest odpowiedzialność lekarzy, tych którzy odchodzą od łóżek dzieci. I szantażowanie w tej chwili nieetyczne, nierealne - mówi Paweł Trzciński z resortu. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia nie są lekarzami i nie mają prawa nakazać jakiejkolwiek placówce przyjmowania pacjentów - dodaje.
Resort twierdzi, że robił już wszystko co w jego mocy. Teraz szuka więc pomysłów na zdyscyplinowanie lekarzy. Kilka miesięcy temu wcieleniem do wojska straszył ich szef MSWiA Ludwik Dorn. Teraz resort zdrowia chce ograniczyć prawo lekarzy do strajków - proponuje dodanie artykułu do ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych.
Zdaniem prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej Konstantego Radziwiłła, to przykład tworzenia złego prawa. Teraz, zgodnie z ustawą sprzed 15 lat lekarze nie należą do kategorii pracowników, którzy mają ograniczone prawo do strajku. Nowy zapis mógłby umożliwić ministrowi zdrowia zmuszenie pracowników szpitala do pracy, jeśli zagrożony byłby dostęp pacjentów do określonych świadczeń medycznych opłacanych ze środków publicznych.
Gdyby takie prawo już istniało, lekarzom groziłby sąd. Posłuchaj relacji reporterki RMF Agnieszki Burzyńskiej.