10 polskich i niemieckich lodołamaczy walczy z 70-kilometrowym zatorem lodowym na Odrze. Mogły rozpocząć pracę, bo na Pomorzu Zachodnim jest odwilż.
Kruszenie lodu na rzece to walka z czasem. Odwilż powoduje, że do koryta Odry z pól spływa bardzo dużo wody z topniejącego śniegu. Lodołamacze muszą więc jak najszybciej udrożnić rzekę. Gdyby sobie nie poradziły, mogłoby dojść do nieobliczalnej w skutkach powodzi.
Poziom wody w rzece rośnie najszybciej w miejscu, gdzie zaczyna się gruba warstwa lodu. W Gozdowicach poziom alarmowy już w tym momencie przekroczony jest o mniej więcej 30 centymetrów.
Lodołamacze mogą przystąpić do akcji tylko, jeśli temperatura powietrza jest powyżej zera stopni Celsjusza. Gdy jest mróz, ich praca nie miałaby sensu, bo pokruszony lód natychmiast by zamarzł. Nie może też wiać północy wiatr. Powoduje on, że kra lodowa nie spływa w dół rzeki, ale jest z powrotem wpychana w górę Odry.
W tej chwili na Odrze pracuje 10 jednostek - siedem polskich wypłynęło z Gryfina, trzy niemieckie wyruszyły ze Schwedt. Mają czas do weekendu. Wtedy ma zacząć wiać północy wiatr i trzeba będzie wstrzymać pracę. Nasze lodołamacze, wśród nich Dzik, Odyniec, Ogar czy Lis, są w stanie skruszyć dziennie około 10 km pokrywy lodowej. Zator na Odrze ma zaś w tej chwili 70 kilometrów.