Politycy prawicy byli przedmiotem inwigilacji ze strony służb specjalnych w pierwszej połowie lat 90. – wynika z odtajnionych akt z szafy pułkownika UOP Jana Lesiaka. Wg notatek, do których dotarła PAP, prowadzono czynności, które miały na celu rozbicie prawicowych ugrupowań.
Jan Lesiak w rozmowie z RMF FM nie skomentował treści ujawnionych dokumentów. Pułkownik podkreślił, że chce najpierw zapoznać się z aktami, bo ich nie pamięta. Ówczesny szef Urzędu Ochrony Państwa - Jerzy Konieczny, także odmówił komentarza w tej sprawie.
To długo oczekiwana decyzja - tak o odtajnieniu części dokumentów z szafy Lesiaka powiedział Adam Glapiński, były polityk Porozumienia Centrum. W rozmowie z RMF FM Glapiński podkreślił, że dziś dokumenty mają raczej wymiar historyczno-edukacyjny: Nie mogę z pewnością powiedzieć, jaka była wiedza ówczesnych polityków rządzących co do zakresu akcji nielegalnych, które wobec nas były uruchomione. Wiemy o tym, że były wydane in blanco nakazy aresztowania dla uczestników demonstracji. Jak to dokładnie było i kto wydawał decyzję – ustną, tego do końca nie wiemy. Może się dowiemy w miarę upływu czasu. Glapiński jako oskarżyciel posiłkowy uczestnicy w rozpoczętym niedawno procesie pułkownika Lesiaka.
To szokujące, że w wolnej Polsce służby specjalne stosowały metody służb państwa totalitarnego – tak rewelacje zawarte w aktach skomentował Zbigniew Wassermann, minister koordynator do spraw służb specjalnych. Jego zdaniem działania UOP-u miały zdyskredytować polityków prawicy w oczach opinii publicznej: One tak naprawdę miały doprowadzić do skłócenia prawicy, one miały zdestabilizować rząd. Ja myślę, że to jest pewnego rodzaju analogia do tego, co się dzieje dzisiaj. Można zasadnie zadać pytanie, czy mamy do czynienia z recydywą?
Te fakty pokazują czym tak naprawdę był UOP – podkreślił historyk IPN Antoni Dudek. To działania dezintegracyjne, bardzo przypominające dawne działania służby bezpieczeństwa wobec opozycji - powiedział. W jego ocenie, pozostaje także kwestia odpowiedzialności za te działania. Jest tu odpowiedzialność samego Lesiaka, ale też szefa UOP i ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, któremu UOP podlegał, czyli Jerzego Koniecznego i Andrzeja Milczanowskiego, którzy jak widać z adnotacji w dokumentach wiedzieli o tych działaniach - zaznaczył. Dodał, że jest to sprawa dla prokuratury, sądu i ewentualnie Trybunału Stanu.
To Kaczyńscy byli inicjatorami i wykonawcami inwigilacji prawicy – stwierdził były prezydent Lech Wałęsa.
Hanna Suchocka, ówczesna szefowa rządu, nie ustosunkowała się do treści dokumentów.
Warszawska prokuratura w liście do sądu, który prowadzi proces, zapewniła, że do końca października powinna zakończyć się procedura odtajniania akt pułkownika UOP.
Premier Jarosław Kaczyński zapowiedział, że w ciągu dwóch tygodni odtajniona zostanie część raportu w sprawie WSI, która dotyczy okresu do 1989 r. Jego zdaniem dobrze się stało, ze część dokumentów z szafy pułkownika Lesiaka ujrzała światło dzienne.