Prokuratura wyjaśni, dlaczego straż lotniska Bemowo nie zapewniła skutecznej akcji ratunkowej po wczorajszej katastrofie awionetki. Płonący wrak ugasili państwowi strażacy, którzy przyjechali na miejsce już 5 minut po wypadku. W katastrofie zginęły dwie osoby.
Władze lotniska zapewniają, że samolot był gaszony przez ich jednostkę. Jednak - jak nieoficjalnie dowiedział się nasz dziennikarz - na miejsce katastrofy przyjechały dwa lekkie samochody z kilkoma gaśnicami. A to za mało, by ugasić płonący samolot. Większy wóz z agregatem gaśniczym był wczoraj w naprawie.
Będziemy badać, dlaczego nie zapewniono skutecznej akcji ze strony lotniska - przyznała w rozmowie z Romanem Osicą Marta Białobrzeska, szefowa prokuratury rejonowej z warszawskiej Woli.
Śledczy sprawdzą także, dlaczego pierwszy sygnał o katastrofie państwowa straż pożarna otrzymała od świadków wydarzeń, a nie z wieży kontrolnej.
Dziś prokuratorzy dostaną wszystkie dokumenty z policji, zlecą też biegłym wykonanie sekcji zwłok ofiar.
Niezależnie od tego wątku prokuratura wkrótce rozpocznie śledztwo mające wyjaśnić przyczyny wypadku. W postępowaniu oprze się na opinii ekspertów z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, która wciąż pracuje na Bemowie.
Awionetka rozbiła się wczoraj tuż przed 14 na płycie lotniska Bemowo. Maszyna spadła i stanęła w płomieniach. Zginęły dwie osoby - instruktor i uczeń. Lot miał charakter szkolno-treningowy. Awionetka rozbiła się podczas ćwiczeń, polegających na wzbijaniu się w powietrze i lądowaniu chwilę potem.
Jak ustalił nasz reporter, awionetka ta wykonała wcześniej kilka lotów. Startowała zaraz po dotankowaniu paliwa. Dlatego po eksplozji błyskawicznie stanęła w płomieniach i niemal doszczętnie spłonęła.
Nie można wykluczyć, że przyczyną wypadku była awaria. Ustalenie tego może być trudne, bo tak małe samoloty nie mają rejestratorów lotu. Nagrana jest jednak korespondencja pilota z załogą lotniska.