Prezydent Francji przybywa do Bergerac, gdzie zakłady Eurenco wznowią produkcję pocisków po raz pierwszy od czasów zimnej wojny. Emmanuel Macron wystąpił przy taśmie produkcyjnej, w uniformie pracowniczym, kasku i okularach ochronnych. Cała otoczka tego "wiecu" i miejsce nie zostały wybrane przypadkowo. To demonstracja i sygnał wysłany Europie, Stanom Zjednoczonym, Ukrainie i Rosji. Ale w tej narracji, którą próbuje sprzedać nam Pałac Elizejski pojawia się fałszywa nuta.

Emmaneul Macron przeszedł długą drogę w swoim podejściu do polityki Władimira Putina. Z łatwością możemy wyznaczyć dwie cezury: od "nie wolno upokorzyć Rosji" - słów wypowiedzianych w czerwcu 2022 roku - po stwierdzenie z marca tego roku o tym, że w kwestii reakcji na rosyjską agresję na Ukrainę "nie można wytyczać żadnych czerwonych linii".

Macron był przez lata sygnatariuszem niemiecko-francuskiej polityki wobec Rosji, która zakładała podejście koncyliacyjne i nastawione na uniknięcie za wszelką cenę konfliktu z Moskwą. Ta polityka nie zdała egzaminu. Paryż budzi się, gdy coraz częściej mówi się o groźbie załamania się frontu pod rosyjskim naporem. Lepiej jednak późno niż wcale.

Deklaracje bez konkretów

Prezydent Francji zapowiedział wzmocnienie wsparcia dla Ukrainy. Minister obrony Sebastian Lecornu poinformował pod koniec marca o zakupie razem z rządem duńskim 78 haubic CAESAR dla Kijowa. Lecornu poinformował także o przekazaniu "setek" wozów bojowych piechoty. Te konkretne decyzje miały zasygnalizować zwrot w polityce francuskiej. Mimo wszystko nie brakowało takich, którzy uznali, że zmiany w podejściu Paryża do kwestii Rosji i Ukrainy następują zbyt wolno.

W środowym artykule w "Le Monde" Silvie Kauffmann zauważa, że zapowiedzi Macrona dotyczące przestawienia gospodarki krajowej na tory wojenne, nie są poparte odważnymi decyzjami.

Autorka artykułu podkreśla, że maksymalistyczna polityka nie może iść w parze z minimalistycznym podejściem gospodarczym czy wojskowym. Francja zmaga się z kryzysem finansów publicznych a produkcja uzbrojenia wymaga dużych nakładów finansowych, których skala nie została podana, co zdaniem Kauffman budzi kolejne wątpliwości co do wiarygodności deklaracji francuskiego prezydenta.

Gospodarska wizyta w Akwitanii

W czwartek Emmaneul Macron położył symboliczny pierwszy kamień pod budowę nowej linii produkcyjnej w Bergerac w regionie Nowej Akwitanii. Prezydent pojawił się w towarzystwie ministrów gospodarki i sił zbrojnych. Jak barwnie wizytę opisuje Pałac Elizejski: Była to symboliczna wizyta na przecięciu kilku projektów narodowych - reindustralizacji, gospodarki wojennej i wysiłków zbrojnych Francji na rzecz Ukrainy.

Firma Eurenco wznawia tam produkcję pocisków, także do haubic CAESAR. Fabryka ma zostać ukończona w 2025 roku, co zresztą zbiega się z planami zbrojeniówki niemieckiej. Tamtejszy Rheinmetall także rozpoczął budowę nowych linii produkcyjnych, które wytwarzać będą przede wszystkim amunicję, zarówno na potrzeby niemieckie, jak i ukraińskie.

Zakłady w Bergerac w ciągu dwóch lat mają podwoić liczbę pracowników i zwiększyć produkcję z 500 tys. do 1,2 mln pocisków w 2026 roku. Właścicielem fabryki jest w całości skarb państwa. Serwis RFI informuje, że ambitne plany Macrona napotkały na opór ze strony ministra gospodarki. Bruno Le Maire krytykuje głowę państwa za nadwyrężanie budżetu, a prezydent irytuje się buchalteryjnym stylem ministra. Do Bergerac obaj panowie przybyli jednak jednym samolotem, co może oznaczać, że przynajmniej spróbowano osiągnąć porozumienie w kwestii wydatków.

Serię spotkań, które ma w kalendarzu Macron zakończy sesja z dyrektorami generalnymi francuskiego przemysłu zbrojeniowego. Omawiane mają być tam postępy w zakresie przestawiania się poszczególnych firm na gospodarkę wojenną. Ostatnie tego typu spotkanie odbyło się w marcu 2023 - informuje RFI.

Na pewno wszystko gra?

Ten niemal idylliczny obraz Francji zwiększającej wydatki na zbrojenia w obliczu coraz większego kryzysu na Ukrainie zaciemnia jeden bardzo brzydko wyglądający szczegół. Jak informuje Politico - w miarę coraz groźniejszych pomruków wojennych z Pałacu Elizejskiego, Francja po cichu zwiększa import rosyjskiego gazu.

"W pierwszych trzech miesiącach tego roku dostawy skroplonego gazu ziemnego z Rosji do Francji wzrosły w porównaniu do roku ubiegłego bardziej niż do jakiegokolwiek innego kraju w UE" - pisze Politico.

Tylko od początku 2024 roku, Paryż zapłacił Moskwie za gaz aż 600 mln euro. Ta dwutorowa polityka Francji budzi zrozumiałe niezadowolenie w Europie. W Brukseli nie brakuje głosów krytycznych wobec gry Macrona. "Nie może być tak, że Francja z jednej strony nakazuje surowość wobec Rosji, a z drugiej płaci jej ogromne pieniądze" - mówi amerykańskiemu serwisowi anonimowy dyplomata z UE.

Paryż twierdzi, że z Rosją związany jest długoterminową umową, a dostawy gazu są niezbędne, by utrzymać funkcjonowanie gospodarstw domowych. Krytycy uważają, że Francja nie zrobiła wystarczająco wiele, by uniezależnić się od rosyjskich paliw kopalnych, których sprzedaż stanowi o blisko połowie budżetu Kremla.

"To nie jest łatwy temat" - przyznał urzędnik francuskiego ministerstwa energii w wypowiedzi dla Politico i wytłumaczył, że Francja większości kupionego gazu nawet nie sprowadza. Umowy zostały skonstruowane w taki sposób, że uzależniają Francuzów od nabywania rosyjskiego gazu, niezależnie od tego, że kraj nad Sekwaną systematycznie od 2022 roku zmniejsza zużycie paliw kopalnych. Problem takich kontraktów dotyczy zresztą nie tylko Francji i wymaga rozwiązań ogólnoeuropejskich. W przeciwnym wypadku kraje Wspólnoty nadal będą płacić Rosji za surowce, które zostaną przekierowane gdzie indziej.

Tak czy inaczej, milczenie Francji w kontekście problemu gazowego i coraz bardziej słyszalny głos w kwestii Ukrainy, odbierany jest często w Brukseli jako rodzaj gry, a dyplomaci i urzędnicy uważnie przysłuchują się retoryce Emmanuela Macrona - i poważnie zastanawiają, czy stoją za nią puste obietnice, czy wola realnych zmian.