To nie jest film dla „starych” akademików, niewolników schematu. Za mało w nim paplaniny o dobrej stronie Ameryki, za dużo o tej złej i brzydkiej. Wkradający się do wielu scen absurd i krwawa jatka w kontekście poważnego tematu raczej psuje przepis na to, jak zostać królem oscarowej gali. Choć „Django” dotyka problemu niewolnictwa bardziej niż nominowany w 12 kategoriach „Lincoln” Stevena Spielberga, to nie będzie najlepszym filmem 2013 roku. A naprawdę na to zasłużył.
Tarantino, który wskrzesza pamięć o wstydliwym rozdziale amerykańskiej historii, funduje widzom wiele emocji. Ma ich całe plantacje, z których możemy czerpać pełnymi garściami. Kwieciste dialogi i rosnące napięcie to prawdziwe bogactwa naturalne jego filmu. Zebranie na jednym ekranie takich gwiazd jak Christopher Waltz, Leonardo DiCaprio i Samuel L. Jackson owocuje popisem wspaniałej gry aktorskiej. W klimat nietypowego westernu znakomicie wpasowuje się także muzyka, na którą składają się m.in. utwory Morricone, Verdiego, piosenki z lat 60., na gniewnym rapie skończywszy.
Twórca "Django" jak nikt inny serwuje smaczki, które czynią film co najmniej szalenie interesującym. Od pomysłowości tu aż kipi: czarnoskóra niewolnica nosząca imię nordyckiej walkirii, protoplaści Ku-Klux-Klanu narzekający przed akcją na źle uszyte worki na głowach, sadystyczny plantator (Leonardo DiCaprio) lubujący się w krwawych zapasach - to tylko nieliczne przykłady.
Dlaczego jednak najnowszy film Tarantino nie ma większych szans na Oscara? Przede wszystkim nie jest poprawny politycznie. Burzę, jaką wywołał w USA można porównać do zamieszania wokół "Pokłosia" Władysława Pasikowskiego w Polsce.
Stało się tak nie tylko dlatego, że bez owijania w bawełnę przybliża grzeszki panoszącego się w Stanach rasizmu. Na Tarantino obrazili się także Afroamerykanie, na czele z czarnoskórym reżyserem Spike’em Lee, który napisał na Twitterze: "Niewolnictwo w USA to nie był spaghetti western. To było ludobójstwo".
W "Django" jest dużo więcej grzechów przeciwko politycznej poprawności. W filmie ponad sto razy pada uważane za powszechnie obraźliwe słowo "nigger" (czarnuch). Gwoździem do trumny może być także wypowiedź w programie telewizyjnym odgrywającego rolę Django Jamiego Foxxa. Aktor przyznał, że cieszy się, iż mógł "pozabijać wszystkich białych ludzi w filmie".
Jeśli dodać do tego fakt, że oscarowa Akademia nigdy nie darzyła szczególnym uwielbieniem Tarantino (nawet jego kultowy film "Pulp fiction" przegrał walkę o statuetkę z "Forrestem Gumpem" w 1995 r.), to na tegoroczne wyróżnienie w kategorii film nie ma co liczyć. Niestety, w tym roku pewnie znów zwycięży artysta, który pod płaszczykiem obiektywizmu pokazuje rzeczywistość w czarno-białych barwach. Pozostaje mieć nadzieję, że Tarantino zgarnie chociaż statuetkę za najlepszy scenariusz oryginalny. Akademia może też wyróżnić Christophera Waltza za najlepszą rolę drugoplanową.