200 beczek z toksycznymi substancjami wciąż zagraża mieszkańcom Krakowa. Dopiero po pół roku wiceprezydent miasta zwołał specjalną naradę, by zdecydować, co dalej z niebezpiecznym składowiskiem.
Od ponad pół roku ani władze wojewódzkie, ani samorządowe nie wiedzą, jak zlikwidować "śmierdzący" problem. Przypomnijmy w maju tego roku kilka beczek zaczęło się rozszczelniać, doszło do wycieku. Okazało się, że firma, która miała zgodę na utylizację, zbankrutowała, zostawiając zgromadzone odpady.
W końcu po informacjach w radiu RMF i na naszych stronach internetowych wiceprezydent Krakowa zwołał specjalną naradę dyrektorów odpowiednich służb. Problem wprawdzie został zauważony, jednak nie podjęto natychmiastowej decyzji o usunięciu niebezpiecznego składowiska.
W środę uruchomimy rozprawę administracyjną, czyli – wyjaśniał wiceprezydent Krakowa Tadeusz Trzmiel – wzywamy podmiot gospodarczy, który otrzymał decyzję do składowania i utylizowania odpadów niebezpiecznych do usunięcia tych odpadów w trybie natychmiastowej wykonalności.
Jeśli to nie przyniesie efektu, beczki zostaną usunięte na koszt miasta. Jednak właściwie nie wiadomo kiedy. O tym będzie przede wszystkim decydować stan zagrożenia. Jeśli inspektor środowiska w jakiejkolwiek chwili stwierdzi, że sytuacja jest pilna, utylizacja musi nastąpić natychmiast - mówił wiceprezydent.
Leszek Sebesta, wojewódzki inspektor ochrony środowiska, zaznacza, że składowisko wciąż zagraża mieszkańcom Krakowa i powinno być usunięte jak najszybciej.
Koszt utylizacji niebezpiecznych beczek sięga pół miliona złotych. Jednak władze miasta na razie nie kwapią się z wydaniem takich pieniędzy.
23:20