Tak złych stosunków między Mińskiem a Moskwą już dawno nie było. Po tym jak Rosja wprowadziła embargo na białoruskie produkty mleczne, Aleksander Łukaszenka nie przyjechał do Moskwy na podpisanie umowy o powołaniu sił szybkiego reagowania. Łukaszenka grozi wprowadzeniem kontroli celnej na białorusko-rosyjskiej granicy; Dmitrij Miedwiediew radzi ograniczyć histerię.
Wydaje się, że mocniejsze karty w ręku mają Rosjanie. Kreml jest przekonany, że białoruski przywódca nie może sobie pozwolić na handlową wojnę – musi skapitulować i zapomnieć o umizgach wobec Zachodu.
Dmitrij Miedwiediew przypomniał, że Białoruś funkcjonuje dzięki rosyjskim kredytom i powinna o tym pamiętać. Nie byłoby by źle podnieść słuchawkę i zadzwonić, ale Aleksander Łukaszenka nie zadzwonił do mnie i nie powiedział, że zamierza nie przyjeżdżać - stwierdził rosyjski przywódca. Dodał on, że prawie cały białoruski eksport mleka i mięsa trafia do Rosji. Miedwiediew wspomniał o mięsie, co zabrzmiało jak zapowiedź kolejnego embarga - jak widać ulubionej broni Kremla.
Jak pisze dziennik „Kommiersant”, Rosja przygotowuje nowy ekonomiczny atak na Białoruś. Po ubiegłotygodniowym zakazie importu produktów mlecznych, Kreml chce tym razem sięgnąć do kurków z gazem. Przeciek, że Gazprom ma uzasadnione pretensje wobec Białorusi, to wyraźny sygnał, bo Mińsk płaci polityczną cenę za gaz – zaledwie 150 dolarów za metr sześcienny. Nie ma jednak żadnego pisemnego kontraktu w tej sprawie. Co do ceny na początku roku dogadali się Miedwiediew, a że teraz się nie dogadują, to Rosja może zażądać cen rynkowych. Posłuchaj relacji korespondenta RMF FM Przemysława Marca: