Brytyjskich studentów czeka podwyżka czesnego. Pierwsza od 8 lat. I choć jest ona stosunkowo niewielka, ponieważ wyniesie 285 funtów rocznie, ma duże polityczne znaczenie.
Brytyjskie uniwersytety należą do najdroższych na świecie. A od stycznia za rok nauki będzie trzeba zapłacić jeszcze więcej - 9 535 funtów. Suma ta nie obejmuje kosztów utrzymania, czyli akademików lub wynajmowanych mieszkań, dojazdów na uczelnie i żywności. Tylko studenci z zamożnych rodzin mogą sobie pozwolić na wyższe wykształcenie bez zaciągania pożyczki.
Większość młodych Brytyjczyków spłaca ją do wieku średniego w zależności od wysokości otrzymywanej później pensji.
"To obrzydliwe i zarazem straszne. Ludzie będą kończyć studia z długiem rzędu 70-80 tys. funtów" - tak na zapowiedź podwyżki reagują studenci londyńskich uczelni. Jak podkreślają, podwyżka czesnego jeszcze bardziej zniechęci następne pokolenia do zdobywania wyższego wykształcenia.
Brytyjczycy najbardziej zapamiętali rok 2012, kiedy na Wyspach wprowadzono dramatyczną podwyżkę czesnego. Wzrosło ono ponad trzykrotnie z ok. 3 tys. do ponad 9 tys. funtów za rok nauki.
Za tą decyzją stał ówczesny rząd koalicyjny Konserwatystów i Liberalnych Demokratów. Ta druga partia obiecywała studentom, że nie przyłoży ręki do wzrostu czesnego, nic więc dziwnego, że czuli się przez rząd zdradzeni.
Również i tym razem - choć jest stosunkowo niewielka - podwyżka ma swoje polityczne znaczenie. Zaledwie cztery lata temu rządząca obecnie Partia Pracy przyrzekała, że całkowicie zniesie czesne na studia. Jak zauważają komentatorzy, w tym przypadku zwrot polityczny można oszacować z dokładnością do jednego funta.