Izrael ostrzega mieszkańców południowego Libanu, by na razie nie wracali do swych domów. Izraelskie samoloty rozrzuciły nad Tyrem ulotki z ostrzeżeniem i instrukcją, że będą mogli wrócić, gdy rozmieszczone zostaną oddziały libańskiej armii. Od wczoraj na Bliskim Wschodzie obowiązuje zawieszenie broni.
Zawieszenie broni obie strony uznają za swój sukces. Jest to jednak pokój wątpliwej trwałości – w przyszłości ma go wesprzeć międzynarodowa misja pokojowa ONZ.
Na razie pokój wydaje się bardzo kruchy. Izraelska gazeta "Haaretz" podała, że w pobliżu izraelskich pozycji w Libanie spadły 4 pociski moździerzowe, wystrzelone przez Hezbollah. Rakiety nie wyrządziły jednak żadnych szkód.
Dziś nadeszła informacja, że libańska armia nie zamierza rozbrajać Hezbollahu, ale liczy, że organizacja ta opuści południe Libanu. To oświadczenie ministra obrony tego kraju. - Rolą wojska będzie zapewnienie bezpieczeństwa, a nie rozbrajanie bojówek, z którymi Izrael nie był w stanie sobie poradzić - podkreślił Elias Murr.
Jednak jak donosi korespondent RMF FM na Bliskim Wschodzie, oficjalne źródła w Jerozolimie ostrzegają, że jeśli Hezbollah nie wycofa się z południowego Libanu i nie zlikwiduje znajdującego się tam potencjału wojskowego, Izrael będzie zmuszony wznowić działania wojenne.
„Daily Telegraph” donosi, że po opuszczeniu przez Hezbollah pozycji w południowym Lubanie widać, że organizację zbroiły: Syria i Iran, które dostarczały jej pocisków przeciwczołgowych. Widnieje na nich wciąż czytelny napis: „Klient - Ministerstwo Obrony Syrii. Dostawca - KBP, Tuła, Rosja”. Inne rakiety to kopie rosyjskich pocisków, od sześciu lat produkowane przez Iran.