Do ataku aligatora doszło przy luksusowym hotelu należącym do parku rozrywki Disneyland w Orlando w USA. Gad zaatakował bawiącego się w sztucznym jeziorze 2-latka i wciągnął go do wody. Poszukiwania chłopca trwały 15 godzin i nie zakończyły się one szczęśliwie - chłopiec nie żył. Po tej tragedii, w ogniu krytyki znalazły się władze stanowe.
Władze stanu są krytykowane za brak odpowiednich ostrzeżeń. Ich zdaniem, każdy turysta powinien wiedzieć o tym, że Floryda jest naturalnym terenem, gdzie żyją aligatory. W amerykańskim stanie tych gadów jest aż 1,3 mln.
Jak informuje korespondent RMF FM Paweł Żuchowski, mimo takiego stanowiska na Florydzie ustawiane są specjalne znaki informujące o zwierzętach. Podobnie dzieje się na terenie parku rozrywki, gdzie doszło do dramatu. Ogrodzono już jezioro.
Branża turystyczna spodziewa się, że po ataku aligatora spadnie zainteresowanie Florydą.
Atak aligatora był kolejną w ciągu kilku dni tragedią w Orlando. W nocy z 11 na 12 czerwca w gejowskim klubie, w wyniku strzelaniny zginęło 49 osób, 52 zostały ranne. Dwa dni wcześniej po koncercie zastrzelono piosenkarkę - Christine Grimmie. Psychofan, który ją zaatakował - popełnił samobójstwo.
APA