Przy katastrofie takiej, jak w Santiago de Compostela mówimy o obrażeniach związanych z wysokimi energiami. Możemy to porównać do wypadku samochodu przy bardzo dużej prędkości lub do katastrof lotniczych – mówi w rozmowie z RMF FM ekspert ds. ratownictwa medycznego Przemysław Guła. Przy takim wypadku największe problemy to ciężkie obrażenia i ograniczenie dostępu do poszkodowanych – dodaje.
Roman Osica: Czy można powiedzieć, że katastrofa w Santiago de Compostela to największy, najtragiczniejszy tego typu wypadek w Hiszpanii?
Przemysław Guła, ekspert ratownictwa medycznego: Jak dotąd statystyki pokazują, że tak. Z danych przekazanych przez Hiszpanów wynika, że to największy wypadek kolejowy od kilkudziesięciu lat. Oczywiście, mamy ataki terrorystyczne na stację metra, które też możemy to oczywiście włączać do obszaru wypadków kolejowych. Jest jeszcze katastrofa samolotu Iberia z ponad 160 ofiarami.
A jak pan ocenia akcję ratunkową?
Dysponujemy obrazem medialnym i pewnymi przekazami, które możemy obserwować... Bardziej odniósłbym się do znajomości struktury działania służ hiszpańskich. To są sprawne służby, zintegrowane systemowo. Dość duże siły i środki, które zostały zaangażowane, były adekwatnie do wielkości tego zdarzenia. Wygląda na to, ze ta akcja przebiegała dość sprawnie, trzeba jednak pamiętać, ze chaos jest pewną naturalną fazą w każdej dużej katastrofie.
Czy doświadczenia z atakami terrorystycznymi w Hiszpanii pomogły jakoś w sprawnym przeprowadzeniu tek akcji?
Hiszpania wyciągnęła bardzo wiele wniosków. Rzeczywiście, i w czasie zamachów terrorystycznych, i w czasie już wspomnianego przeze mnie wypadku samolotu Iberia popełniono pewne błędy. Znacznie poprawiono system koordynacji działań i wszystkie rzeczy, które są także związane z pewną otoczką prowadzenia działań ratowniczych, włącznie z kwestią identyfikacji ofiar śmiertelnych, co w takich przypadkach jest dość istotne.
Pierwsze przekazy co do przyczyn tej katastrofy są takie, że maszynista jechał za szybko. Jechał ponad 200 km na godzinę w miejscu, gdzie powinien jechać kilkadziesiąt km na godzinę. Co się wtedy dzieje z takim pociągiem? Jak można to opisać?
Nie chcę się wypowiadać jako ekspert od spraw technicznych - bardziej koncentrujemy się na skutkach medycznych. Mówimy tutaj o obrażeniach związanych z wysokimi energiami. Możemy to porównać do wypadku samochodu przy bardzo dużej prędkości, w niektórych przypadkach wręcz do katastrof lotniczych. Bazy danych, jeśli chodzi o wypadki kolejowe pozwalają nam na prześledzenie pewnych, bardzo charakterystycznych mechanizmów. Mamy do czynienie z dwoma problemami - to ciężkie obrażenia wysokoenergetyczne i ograniczenie dostępu do poszkodowanych. To jeden z największych problemów, bo czas w medycynie jest jednym z krytycznych czynników. Czas uwalniania poszkodowanych może decydować o ich szansach na przeżycie.
Czy może się okazać, że ofiar będzie jeszcze więcej? Wrak cały czas leży, służby szukają...
Myślę, że wystarczy się odnieść do naszego podwórka, czyli katastrofy w Szczekocinach. Działania poszukiwawcze są prowadzone tak długo, dopóki nie uda dotrzeć do każdego miejsca. Proszę pamiętać o tym, że prowadzona jest równocześnie pewna akcja policyjna - czyli ustalanie potencjalnej listy osób, które znajdowały się w tym pojeździe, które są poszukiwane. To także nas w jakiś sposób przybliża do ustalenia, czy jeszcze ktoś może się tam znajdować. W tego typu dużych katastrofach takie przykre niespodzianki się czasami zdarzają.
Odwołam się też do pana doświadczenia jako dyrektora Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Jeśli się okaże, że wśród osób, które zginęły są Polacy, to jak powinno zareagować nasze państwo?
To jest rola MSZ. Państwo powinno zareagować adekwatnie do wielkości zdarzenia. Jeśli mamy do czynienia z Polakami, którzy są poszkodowani poza granicami kraju, służby zarządzania kryzysowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Polskie Służby Konsularne są całkowicie przygotowane na reagowanie w tego typu przypadkach. Jest to o tyle prostsze, że mamy tutaj do czynienia z krajem Unii Europejskiej. Wszystkie rzeczy związane z pokrywaniem kosztów leczenia przebiegają znacznie łatwiej aniżeli w innych obszarach.
A czy informacje o ewentualnych ofiarach lub poszkodowanych z Polski przechodzą normalnie przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa czy to się dzieje tylko kanałem ministerstwa?
Nie ma sensu robienie kryzysu na poziomie rządowym w momencie, gdy z sytuacją zupełnie spokojnie radzą sobie polskie służby konsularne i MSZ. Wydaje mi się, że struktury muszą reagować adekwatnie. Oczywiście, jeżeli mamy do czynienia z wypadkiem z kilkudziesięcioma polskimi poszkodowanymi i zachodzi konieczność ewakuacji medycznej na dużą skalę, wtedy oczywiście już będzie to rola i koordynacja co najmniej kilku resortów. Teraz takiej potrzeby raczej nie widzę.
W każdym tego typu zdarzeniu kolejowym występują pewne utrudnienia, które są związane zazwyczaj z dość ograniczoną możliwością bezpośredniego dojazdu służb ratowniczych do miejsca incydentu. Szczekociny były na pewno gorsze, dlatego że dostęp do miejsca i warunki meteorologiczne znacznie ograniczały i dawały długie czasy reakcji na zdarzenie. W tym wypadku wydaje się, że było to nieco prostsze, natomiast skala zdarzenia była prawie trzykrotnie większa, jeżeli chodzi o liczbę poszkodowanych. Te wypadki nie są do końca porównywalne. To troszkę inne kategorie zdarzeń, jeśli chodzi o warunki.