Hillary Clinton w kampanii prezydenckiej nagina fakty, żeby udowodnić swoje doświadczenia w polityce międzynarodowej - twierdzi w najnowszym wydaniu "Washington Post". Dziennikarze przywołują opisaną w przemówieniach przez byłą Pierwszą Damę Ameryki jej wizytę w Bośni sprzed 12 lat, w czasie której dostała się rzekomo pod ogień snajperów.
Hillary kilkakrotnie opisała w swych przemówieniach, jak po wyjściu z samolotu w Tuzli w marcu 1996 roku jej delegacja została ostrzelana na lotnisku przez snajperów i musiała w pośpiechu przemykać do czekających w pobliżu samochodów.
Tymczasem "Washington Post" przytoczył relacje naocznych świadków wizyty pani Clinton w Tuzli - osób towarzyszących jej w podróży i obsługujących wizytę dziennikarzy - którzy całkowicie zdementowali jej relację.
Według nich, na lotnisku, ani nigdzie indziej w czasie podróży, delegacja nie dostała się pod ogień i w ogóle nie była w jakikolwiek sposób zagrożona. W żadnej relacji z wizyty byłej Pierwszej Damy nie znalazła się informacja o ataku na nią. Gdyby miał on miejsce, byłaby to na pewno wiadomość dnia, nadająca się na czołówki gazet.