Kary od 10 miesięcy do roku więzienia dostali dwaj mężczyźni, którzy latem 2005 roku w Warszawie napadli i pobili dzieci rosyjskich dyplomatów. Incydent wywołał ostrą reakcję Rosji, która uznała, że pobicie nie było przypadkowe. Kilka dni później w Moskwie "nieznani sprawcy" pobili polskich dyplomatów i dziennikarza.
Są winni pobicia, ale nie dopatrzyliśmy się motywów politycznych, czy narodowościowych - uzasadniał wyrok sędzia Konrad Mielcarek. To było zachowanie nacechowane agresją, typowe na przykład dla pseudokibiców, pozbawione refleksji. Głównie kierowała oskarżonymi chęć zaimponowania swojej grupie rówieśników.
Sędzia Mielcarek mówił, że było wiele trudności w ustaleniu stanu faktycznego – nie było bezstronnych świadków, nie udało się przesłuchać pokrzywdzonych. Poza tym, jak dodał, oskarżonych sprowokowano. Zostali wezwani telefonicznie przez swoje koleżanki, które były zaczepiane przez osoby pokrzywdzone - tłumaczył.
Prokuratura już zapowiedziała apelację - domagała się, by oskarżonych skazać za rozbój, a zdaniem sądu doszło jedynie do pobicia. Sprawcy napadu na dzieci rosyjskich dyplomatów nie pójdą do więzienia. Na poczet kary policzono im czas, który spędzili w areszcie, dlatego nie kryli zadowolenia z wyroku.
Do incydentu doszło latem 2005 roku na warszawskim Mokotowie. Trzech chłopców zostało napadniętych przez grupę chuliganów. Poszkodowani stracili telefony komórkowe i pieniądze. Podejrzanych zatrzymano już w kilka dni później.
Po napaści rosyjskie MSZ poinformowało, że "oczekuje od polskiej strony oficjalnych przeprosin". Zdaniem jednego z rosyjskich dyplomatów "incydent w Warszawie nie był przypadkowy i świadczy o istnieniu w Polsce antyrosyjskiego nastawienia". Polskie MSZ przekazało wtedy ambasadzie Rosji notę, w której wyraziło "szczere ubolewanie wobec zaistniałej sytuacji".