„On - chociaż wytrawny dyplomata, ambasador, minister spraw zagranicznych - to w rozmowie w cztery oczy mówił prosto z mostu, co jego zdaniem jest dobre, co jego zdaniem jest nie najlepsze” – tak prof. Tomasz Nałęcz wspomina zmarłego w wieku 93 lat prof. Władysława Bartoszewskiego. I dodaje, że będzie mu go brakowało. „Pozostały jego książki, pozostał jego ideowy testament” – mówi Nałęcz.
Prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta: Trudno sobie wyobrazić Polskę bez prof. Bartoszewskiego. Wydawało się, że będzie trwał wiecznie. Wielki autorytet. Nasza noblistka kiedyś napisała, że tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Los, historia sprawdziła prof. Bartoszewskiego jak mało kogo innego i zdał swój życiowy egzamin w najtrudniejszych czasach. I w czasie II wojny światowej i w czasie hitlerowskiej okupacji i w czasach stalinowskich, ale też w suwerennej, wolnej III Rzeczpospolitej poddawano go różnym egzaminom i zawsze profesor zachowywał się tak, jak brzmi tytuł jednej z jego książek - "Warto być przyzwoitym".
Wiele osób o kontakcie osobistym z profesorem mówi: z jednej strony człowiek bywało, że szorstki, ale też niezwykle ciepły serdeczny i pogodny.
Tak bardzo sympatyczny i nie wiem, czy szorstki. Profesor co miał w sercu to miał na języku. Ale ja sobie ceniłem rozmowy z profesorem właśnie z tego powodu, że on - chociaż wytrawny dyplomata, ambasador, minister spraw zagranicznych, to on w takiej rozmowie w cztery oczy, nie dyplomatyzował i mówił prosto z mostu, co jego zdaniem jest dobre, co jego zdaniem jest nie najlepsze. Jak kogoś lubił, to nie chciał go dotknąć swoją oceną, ale potrafił być też bardzo bezlitosny w swoich wypowiedziach publicznych. Profesor był dzieckiem, młodzieńcem ukształtowanym przez II Rzeczpospolitą. Miał w sobie taki depozyt tej Polski otwartej na innych, Polski wolnej, demokratycznej. On nie znosił tej Polski ciasnej, ksenofobicznej, nacjonalistycznej takiej Polski endeckiej. I tropił ślady takiej Polski w naszej współczesnej rzeczywistości i często bardzo dosadnie - jak mówił Tuwim o marszałku Piłsudskim "dosadnym wyrażał się słówkiem" i często profesor dosadnym słówkiem mówił o takich zjawiskach, prowokując też ataki na siebie. Bo profesor nie tylko krytykował, ale i sam potrafił być przedmiotem - może nawet nie tyle krytyki co bardzo brutalnych napaści. Ja nigdy nie zapomnę tych gwizdów na Powązkach jak profesor, powstaniec warszawski szedł na groby kolegów, a zgromadzeni tam właśnie przedstawiciele tej Polski ciasnej, ksenofobicznej, nacjonalistycznej gwizdali na niego. Bardzo to go bolało. W ostatnich latach rezygnował z tych publicznych uroczystości zawsze chodząc po cichu, bo tych gwizdów nad grobami kolegów na Powązkach nie mógł znieść.
Na koniec tą wspólną trudną historię polsko-niemiecką, polsko-żydowską trudno jest sobie bez niego wyobrazić. Jaki nam zostawia tutaj spuściznę, testament?
Całe szczęści dzięki takim ludziom jak profesor Bartoszewski jesteśmy w zupełnie innym miejscu relacji polsko-niemieckich czy polsko-żydowskich, niż byliśmy kilkadziesiąt lat temu. Myślę, że bardzo dużo mu się udało załatwić. Ale pozostały jego książki, pozostał jego ideowy testament. Na pewno będzie go bardzo, bardzo brakowało.
(j.)