Studenci protestują przeciwko słabemu poziomowi nauki języków obcych - informuje "Gazeta Wyborcza". Problem dotyczy większości uczelni. Te publiczne najczęściej oferują studentom 120 godzin nauki języka obcego, czyli zazwyczaj 1,5 godziny tygodniowo przez dwa lata. To minimum wymagane przepisami, ale nie wystarcza na dobre przygotowanie.
Studenci Politechniki Rzeszowskiej wydziału zarządzania zbuntowali się. W pierwszym terminie 21 maja egzaminy z języków oblała połowa zdających z dwóch wydziałów. A zasady na studiach licencjackich są takie, że ci, którym nie uda się go poprawić, nie zostaną dopuszczeni do obrony pracy i będą musieli powtarzać odpłatnie rok.
Skoro ponad 50 proc. studentów ma wielkie problemy z uzyskaniem zaliczenia (...), to chyba jest coś nie tak z osobami próbującymi przekazać wiedzę - wnioskują studenci. Może trzeba zreformować sposób uczenia lektoratu na Politechnice, bo zajęcia nie przynoszą nic. Ostatecznie udało im się wywalczyć podwojenie liczby godzin języków obcych - od przyszłego roku.
Uczelnie niepubliczne, na których studenci płacą czesne, często zwiększają pulę obowiązkowych godzin. Np. w rzeszowskiej Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania jest to 300 godzin, a w Wyższej Szkole Prawa i Administracji Przemyśl-Rzeszów - 360 godzin. Nie zawsze jednak idzie to w parze z jakością.
O tym, że lektoraty to najsłabsze ogniwo kształcenia na uczelniach, mówią otwarcie studenci z nieformalnej grupy Inicjatywa Paragrafu Czwartego, która zawiązała się na Uniwersytecie Wrocławskim. Potrzebne byłyby egzaminy zewnętrzne albo audyt, który pokazałby, kto uczy skutecznie. Konieczne byłyby zwolnienia najsłabszych lektorów, a na to się nikt nie zdecyduje. Zależności na uczelniach są zbyt silne - uważają studenci z Inicjatywy Paragrafu Czwartego.