Sześć zerwanych kontraktów i 350 tysięcy złotych kar. To wyniki całorocznej kontroli Narodowego Funduszu Zdrowia w placówkach nocnej i świątecznej pomocy medycznej. Może byłyby gorsze, gdyby nie fakt, że NFZ musi zapowiadać kontrole.
Właśnie w placówce nocnej i świątecznej pomocy medycznej w Skierniewicach pracował lekarz, który nie pojechał do chorej 2,5-letniej Dominiki. Jak się okazało, był sam na dyżurze, choć w placówce powinno w tym czasie dyżurować trzech medyków. Do tego pojawiły się kłopoty z karetką. W efekcie dziewczynka trafiła do szpitala w stanie krytycznym i nie udało się jej uratować.
NFZ przeprowadza rocznie 3 tysiące kontroli w placówkach medycznych. W tej skali 6 zerwanych w ciągu roku kontraktów to niewiele. Trzeba jednak pamiętać, że Fundusz - nawet jeśli chce sprawdzić obecność lekarzy na dyżurze - musi kontrolę zapowiedzieć. Brzmi to kuriozalnie, ale takie są przepisy.
NFZ może niezapowiedziany zjawić się w placówce medycznej podczas tzw. wizytacji, ale tylko w trakcie negocjowania kontraktu z placówką. Po jego zawarciu kontrole muszą być zapowiedziane - choćby po to, by można było przygotować dokumentację medyczną. To dlatego tak trudno ustalić, czy w placówce faktycznie dyżuruje zakontraktowana liczba lekarzy, czy też czekają na zgłoszenia w domu "pod telefonem".
Tak było np. w Starym Bojanowie w Wielkopolsce. Tam NFZ rozwiązał kontrakt z NZOZ, bo zamiast trzech zespołów medycznych, z których każdy tworzą lekarz i pielęgniarka, były tylko dwa zespoły. Z kolei w Zębicach na Dolnym Śląsku zamiast dwóch zespołów pracował jeden, a we Wrocławiu nie było zakontraktowanego czwartego zespołu medycznego.
W Lublinie kontrakt rozwiązano przez "brak dostępu do badań laboratoryjnych" i brak środka transportu sanitarnego, spełniającego unijne normy.
W Bełchatowie nie było nikogo na dyżurze w laboratorium ani pracownika do obsługi rentgena, choć badania diagnostyczne były zapisane w kontrakcie. Identyczny był powód rozwiązania kontraktu w Tomaszowie Lubelskim.