W tradycji ludowej wierzono, że przesilenie np. jesienne, gdy zamiera przyroda, to czas, gdy dusze naszych zmarłych powracają do swoich domostw. Dlatego też w tym okresie, przypadającym na przełom października i listopada kultywowano zwyczaj zwany Dziadami.
Jak wyjaśnia szefowa Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Elżbieta Dudek-Młynarska już sama nazwa tego święta dowodzi, że wierzono, iż w tym czasie powracają do świata żywych nasi przodkowie, czyli dziadowie.
W tradycji ludowej każde przesilenie w naturze, nie tylko jesienne, ale i wiosenne, to czas siłowania się dwóch mocy: jasności i ciemności. Wierzono, że właśnie w tym czasie granica między światem żywych i zmarłych jest nikła, a dusze przodków przychodzą do swoich domów - wyjaśniła etnografka.
W związku z tym w czasie Dziadów w XVI-XVII wieku np. zapalano światło, aby ogrzać powracające na ziemię dusze. Zwyczaj ten przetrwał do czasów współczesnych, gdy na grobach bliskich zapalamy znicze.
Urządzano też uczty cmentarne na grobach zmarłych, na których żyjący ucztowali, a jedzeniem dzielili się z duszami. Zostawiali więc na mogiłach niewielkie ilości miodu, kaszy, chleba, maku aby dusze miały się czym posilić. Wśród Łemków była to także kutia, współcześnie kojarzona z wigilią Bożego Narodzenia.
Tego typu obrzędy zaduszne służyły wypełnianiu swoistych obowiązków żywych wobec zmarłych. Zapewniano sobie nimi przychylność i opiekę przodków. Dziady jako obrzęd nie polegały jedynie na wspominaniu zmarłych czy modlitwach za nich, ale było to obcowanie żywych z umarłymi - zaznaczyła Dudek-Młynarska.
Na zmarłych przodków czekano również w domach. W wielu miejscowościach regionu otwierano okna i drzwi, aby dusze mogły swobodnie wejść i uczestniczyć w przygotowanej dla nich wieczerzy. Aby jednak nie uszkodzić, nie zakłócić spokoju duszy, nie wolno było wykonywać wielu czynności, np. kisić kapusty, żeby podczas udeptywania jej nogami nie zadeptać duszy, wylewać wody, aby nie zalać duszy, a gdy spadła łyżka, nie wolno jej było podnieść. Wierzono, że to dusza potrzebuje jedzenia. Zakazane było też np. uderzenie pięścią w stół, aby nie wystraszyć biesiadujących przy nim dusz, a wszelkie rozmowy mogły dotyczyć tylko zmarłych przodków.
W okolicach Mielca wierzono, że jeżeli przyśni się zmarły, to znak, że potrzebuje on pomocy żyjących. Należy się za niego pomodlić i złożyć ofiarę wypominkową.
Dziadami nazywano też wędrownych żebraków. Według wierzeń ludowych byli oni łącznikami świata żywych ze światem zmarłych m.in. przez swoją mobilność i brak stałego miejsca zamieszkania. W niektórych rejonach wierzono, że zmarli są widziani tylko przez psy i żebraków. Dlatego też np. w okolicach Grodziska bogaci gospodarze urządzali dla wędrownych żebraków "dziadowskie bale", na które zapraszano żebrzących, aby najedli i napili się do syta. W zamian mieli modlić się za dusze zmarłych przodków gospodarzy. Żebrzącym przy cmentarzach dziadom jeszcze na początku XX w. w zamian za modlitwę za zmarłych dawano chlebki, czy jedzenie, które później zastąpiono datkami pieniężnymi.
Śladem po tym zwyczaju jest powiedzenie z okolic Dubiecka: Dzień zaduszny bywa pluśny, niebo płacze, ludzie płaczą i dziadów chlebem raczą - powiedziała etnografka.
Wierzenia w przybywanie z zaświatów dusz zmarłych i związane z tym zwyczaje praktykowane były również w niektórych kościołach katolickich. Wierząc, że w Dziady powrócą dusze zmarłych księży, w kościele zostawiano trumnę, mszał i stułę. Sądzono, że zmarły duchowny odprawi o północy mszę dla dusz czyśćcowych nieżyjących parafian, a dusze innych zmarłych będą się modlić. Nie wolno było zatem wtedy wchodzić żywym do kościoła.
Z tym wierzeniem związana jest opowieść z okolic Hyżnego gdy pewna dziewczyna chciała zobaczyć swoją zmarłą matkę, dlatego w nocy z 31 października na 1 listopada odwiedziła kościół. Miała wtedy usłyszeć głosy dusz, które wykrzykiwały, że śmierdzi żywą duszą - opowiedziała etnografka.
Zaznaczyła, że Dziadami nazywano tylko dusze przodków zmarłych śmiercią naturalną. Natomiast obawiano się tych, którzy zmarli śmiercią tragiczną lub samobójczą, ponieważ ich dusze nie zaznały spokoju wiecznego. Skazani byli oni na wieczne błąkanie się po ziemi jako demony. Ciała tych zmarłych chowano zazwyczaj w miejscu, w którym straciły życie, a ich groby nazywano krudami. Zwyczaj nakazywał, aby przechodzący obok takiej mogiły rzucił na nią zieloną gałąź. Gdy uzbierał się stos gałęzi, podpalano je. Wierzono, że pomoże to demonom w odpokutowaniu win popełnionych za życia.