Ogromne pieniądze zdominowały pierwsze strony weekendowych wydań dzienników. W oczy rzuca się zwłaszcza ciąg dalszy afery Amber Gold i wielkie problemy z utrzymaniem stadionów wybudowanych na Euro. Na jakie teksty warto jeszcze zwrócić uwagę? Zapraszamy do naszego przeglądu!
"Fakt" donosi o przełomie w sprawie Amber Gold. "Marcin P. zdecydował się rozmawiać z prokuraturą - ogłasza. "Przy zachowaniu najwyższych środków ostrożności, w kuloodpornej kamizelce został dowieziony na przesłuchanie. Według śledczych może dojść do przełomu w śledztwie i ustalenia, kto stał za Marcinem P." - podkreśla. Gazeta powraca do teorii mówiącej, że P. był "słupem" i działał na zlecenie mocodawców zamieszanych w zorganizowaną przestępczość. Donosi, że ta wersja jest bardzo poważnie rozważana przez śledczych, którzy chcą zgłosić biznesmena do mówienia w zamian za złagodzenie kary.
"Ekonomiści nie są optymistami i przewidują, ze w przyszłym roku wzrost PKB wyniesie niewiele ponad 1 proc. Innego zdania jest rząd, który prognozuje wzrost powyżej 2 procent. Kto będzie miał racje?" - pyta "Fakt". Gazeta opisuje, co stanie się z polskim rynkiem pacy, jeśli sprawdzą się dalekie od optymizmu przewidywania ekspertów. "Pracę straciłoby kilkaset tysiecy Polaków, a pozostali musieliby się liczyć z realną obniżką swoich wynagrodzeń. Nie będzie nam też łatwo znaleźć nową pracę" - alarmuje.
"Żaden z pięciu stadionów budowanych na Euro nie zarabia na siebie i jeszcze długo nie zarobi" - alarmuje na pierwszej stronie "Gazeta Wyborcza". Podaje też przykłady strat, jakie generują imprezy urządzane na nowoczesnych arenach. "Dwie imprezy na stadionie we Wrocławiu? 10 mln zł na minusie. Sting w Poznaniu? 3 mln zł straty" - wylicza.
"Aż 73 proc. opolan, którzy wyjechali do pracy za granicę, jako główny powód podało niesatysfakcjonującą finansowo pracę lub jej brak. Większość byłaby skłonna wrócić do ojczyzny, jeśli byłaby tu praca za wcale nie tak wielkie pieniądze" - informuje "GW".
"Średnia minimalna płaca, która skłoniłaby naszych emigrantów do powrotów, to 2798 zł na rękę. Mniej więcej jedna trzecia badanych byłaby skłonna podjąć pracę w Polsce za wynagrodzenie netto nieprzekraczające 2000 zł" - wylicza. Dalej analizuje wymagania finansowe przedstawicieli poszczególnych płci i grup zawodowych.
"Najmniejsze wymagania mają młode kobiety, z dziećmi. One, nawet gdyby oferowano im poniżej 2000 zł, wróciłyby do Polski. Największe oczekiwania mają robotnicy wykwalifikowani - spawacze z uprawnieniami, operatorzy specjalistycznego sprzętu, dekarze - oraz przedstawiciele kilku zawodów wysoko kwalifikowanych, zwłaszcza informatycy i lekarze. Praca za mniej niż 5500 zł w Polsce nie skłoniłaby ich do powrotu" - czytamy w artykule. Znajdziemy tam też informację o tym, że z roku na rok Polacy są skłonni wracać do kraju i podejmowania coraz gorzej płatnej pracy. "10 lat temu i wcześniej za granicę wyjeżdżało się głównie po to, aby się dorobić. Teraz przybyło osób, które migrują, bo po prostu nie mają pracy" - zauważa cytowany przez "GW" ekspert Romuald Jończy.