Ślady, znalezione we wraku autobusu, który eksplodował na londyńskim Tavistock Square, a także zeznania pasażerów, którzy przeżyli zamach, mogą się okazać kluczowe dla śledztwa w sprawie czwartkowych zamachów w stolicy Wielkiej Brytanii.
Według doniesień mediów, policja nie wyklucza, że zamachowiec zginął w eksplozji pojazdu. Raczej pewne jest natomiast, że ataki w metrze nie były dziełem zamachowców-samobójców. Terroryści prawdopodobnie zdążyli opuścić pociągi, zanim doszło do wybuchów.
Jednak do eksplozji w autobusie doszło prawie godzinę po zamachach w metrze. Policja nie wyklucza, że była to zaplanowana taktyka, dążąca do zabicia jak największej liczby ludzi, którzy z metra przesiedli się do autobusu. Inna hipoteza mówi, że zamachowiec nie zdążył dotrzeć na stację metra, ponieważ zamknięto ją po pierwszym wybuchu.
Dziennik „The Times”, powołując się na anonimowe źródło w policji, pisze, że zamachowcy rozpoczęli akcję na stacji King’s Cross, gdzie mieli się rozdzielić. Każdy wsiadł do pociągu innej linii metra. Wyjątkiem był zamachowiec, który jechał autobusem. Właśnie w okolicach tej londyńskiej stacji skupia się teraz policyjne dochodzenie.