Wciąż nie wiadomo, jaki los prawie 3 tys. mieszkańców wysp Tikopia, Anuta i Fataka na Pacyfiku, nad którymi w niedzielę przeszedł potężny cyklon Zoe. Prędkość wiatru dochodziła do ponad 300 km/h, wzburzając fale na wysokość 11 metrów. Połączenia radiowe z wyspami zostały zerwane. Nie wylądował na nich żaden samolot, bo nie ma tam lądowiska. Nie dotarł też żaden statek.
Wczoraj z Honiary, stolicy Wysp Salomona, miał wyruszyć statek z żywnością, wodą i lekarstwami. Jednak do oddalonego o 1000 kilometrów celu dotrze nie wcześniej niż po dwóch, trzech dniach. Australijscy piloci, których wojskowy samolot dwa dni temu przeleciał na zniszczonymi przez cyklon wyspami, mają nadzieję, że pomoc nie przyjdzie zbyt późno.
Nie mamy żadnych dowodów na to, że są ofiary śmiertelne czy ranni. Oczywiście to tylko szacunki zrobione w czasie przelotu na wysokości 150 metrów. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie jest aż tak źle - mówił wicedyrektor rządowej agencji pomocy AusAid Alan March.
Właśnie w Australii i Nowej Zelandii podnoszą się głosy krytyki. Dlaczego władze obu regionalnych liderów dopuściły do tego, że w pięć dni po kataklizmie pomoc wciąż nie dotarła?
Izolacja wschodnich Wysp Salomona to skutek wojny domowej, jaka toczy się w tej byłej kolonii brytyjskiej od 5 lat. W roku 2000 Australia zdołała skłonić walczące strony do zawarcia pokoju, dziś kraj jest praktycznie bankrutem zależnym od pomocy zagranicznej. Na wyspach wciąż szaleją uzbrojone brygady i nawet sam premier sir Allan Kemakeza musiał zapłacić okup gangsterom, którzy ostrzelali jego rezydencję.
08:00