Do katastrofy jachtu "Bieszczady" mogło dojść, z powodu złego oświetlenia i słabych echoradarów - twierdzi szyper duńskiego kutra rybackiego, który brał udział w akcji ratowniczej. Po staranowaniu polskiej jednostki przez tankowiec "Lady Elena", duńska załoga uratowała jedyną żywą osobę z pokładu "Bieszczad". 7 osób zginęło.
Dziś, przed gdyńską Izbą Morską, odczytano zeznania duńskiego rybaka oraz członków załogi tankowca i pojawiło się kilka nowych szczegółów dotyczących tej tragedii. Biegli z Wyższej Szkoły Morskiej przeprowadzili na morzu symulację wypadku. Ustalili, że tuż przed wypadkiem tankowiec wykonał niepotrzebny i niezrozumiały manewr – według nich, to właśnie dlatego kolizja statków stała się nieunikniona. Oficer pełniący wachtę na tankowcu twierdzi, że dzięki temu manewrowi chciał ominąć kuter znajdujący się na drodze tankowca. Przede wszystkim jednak załoga tankowca, kutra i ocalała z "Bieszczad" dziewczyna twierdzą, że jacht był źle oświetlony.
Przypomnijmy: do tragedii doszło 10 września 2000 roku na Morzu Północnym u północno-zachodnich wybrzeży Danii. W katastrofie zginęło siedem osób z załogi polskiej jednostki. Uratowała się tylko jedna kobieta, która wydostała się na tratwę ratunkową i wezwała pomoc. "Bieszczady", które odbywały wówczas rejs szkoleniowy zostały staranowane przez tankowiec z Hongkongu. Według wstępnych ustaleń duńskiej policji przyczyną wypadku mógł być błąd sternika jachtu.
Foto: Archiwum RMF
13:10