„Ekshumacja mojego męża nastąpi jeszcze w tym roku” – mówi Robertowi Mazurkowi Magdalena Merta - wdowa po byłym wiceministrze kultury Tomaszu Mercie. W Porannej rozmowie w RMF FM podkreśla: "Ja sama składałam wniosek o to, by potwierdzić tożsamość mojego męża. Dziś mam szansę dowiedzieć się, kogo pochowałam, i godnie pochować mojego męża”. Magdalena Merta odpowiada również na pytanie o sprzeciw niektórych rodzin wobec rozpoczynających się dziś ekshumacji: "Mamy za sobą 9 ekshumacji. Na te 9 ekshumacji przypada 6 pomyłek, co do tożsamości ofiar. Zachodzi bardzo poważne domniemanie, że wdowa po oficerze BOR-u niekoniecznie chroni w tym swoim grobie akurat swojego męża. Bardzo możliwe, że chroni mojego. A do tego nie ma prawa. Jeżeli Tomek spoczywa w cudzym grobie, to ja nie uszanuję żadnego oporu przed otwieraniem grobu".
Robert Mazurek: Czy pani wie, kiedy odbędzie się ekshumacja pani męża?
Magdalena Merta: Jest mi wiadome, że odbędzie się jeszcze w tym roku, czyli będzie jedną z pierwszych, czy wcześniej zaplanowanych.
Pani nie oponowała i nie oponuje przeciwko ekshumacjom?
Więcej - ja sama składałam przed laty, jak tylko przyszły do Polski dokumenty rosyjskie, wniosek o to, żeby potwierdzić tożsamość mojego męża. Wówczas nie było ku temu właściwego klimatu politycznego. Dzisiaj mam szansę dowiedzieć, kogo tak naprawdę pochowałam i godnie pochować mojego męża.
Jeżeli to nie jest pani mąż... Przepraszam za tę drastyczną wstawkę.
Jeżeli to nie jest mój mąż, to też mam nadzieję, że zostanie znaleziony w czyjejś trumnie i też będę miała szansę na pożegnanie go, godne i ostateczne.
Pani Magdo, pani mówi, że pani nie wiedziała przez lata, "kto jest pochowany w naszym rodzinnym grobie". Nadal pani nie wie jak można z tym żyć?
Nie wiem jak można, ale trzeba. Zwłaszcza, że przez długie lata mieliśmy poczucie, że oni mają tylko nas. Że tylko my - rodziny - upominamy się o prawdę, o ich godność. I nie można było tej misji nie wypełnić, nie było łatwo. Ale dziś, mam wrażenie, jesteśmy bliżej tego, o co walczyliśmy, niż bywało to wcześniej.
Wie pani dobrze, że jednocześnie bardzo wiele rodzin nie chce ekshumacji. Krystyna Łuczak-Surówka, wdowa po oficerze BOR napisała: "Najbardziej boli mnie, że nie mogę teraz ochronić Jacka, ochronić przed ekshumacją. Jak zawsze od tych ponad 6 lat - nic nie mogę. Nie mam żadnych praw". To brzmi dramatycznie.
Z całą pewnością. Natomiast doświadczenia dotychczasowe - mamy za sobą 9 ekshumacji. Na te 9 ekshumacji przypada 6 pomyłek, co do tożsamości ofiar. Zachodzi bardzo poważne domniemanie, że wdowa po oficerze BOR-u niekoniecznie chroni w tym swoim grobie akurat swojego męża. Bardzo możliwe, że chroni mojego. A do tego nie ma prawa. Jeżeli Tomek spoczywa w cudzym grobie, to ja nie uszanuję żadnego oporu przed otwieraniem grobu. Tomek ma wrócić do naszego rodzinnego grobu i tyle.
Ale rodziny 17 ofiar tego nie chcą. I teraz, co zrobić? Uszanować ich wrażliwość, ich wolę, czy nie?
Myślę, że to jest tak, że pewna część rodzin zamknęła ten rozdział pod tytułem Smoleńsk już w 2010 roku. Odzyskali spokój, odeszli od tej tragedii. Dla nas, te blisko 7 ostatnich lat, to była nieustanna gehenna, nieustanne pytania, wątpliwości, niepewność. Oni mieli przez te 6 lat spokój i teraz ten spokój im ktoś zakłóca. My różnimy się o tyle, że myśmy tego spokoju nie mieli. Myśmy mieli ten koszmar, wątpliwości. I dziś dopiero mamy szansę na odzyskanie spokoju. Myślę, że tu przebiega właściwa...
Jacy my, jacy oni?
Ci, którzy - po pierwsze - bardzo uważnie śledzili, czytali dokumenty rosyjskie. Ci, którzy są świadomi, że w dokumentach przesłanych przez Rosjan właściwie nic się nie zgadza. Przepraszam, zgadza się płeć. Nie ma ani jednej pomyłki, co do zakwalifikowania mężczyzny jako kobiety, bądź odwrotnie. Ale wszystko inne, w tym grupy krwi, w tym szczegóły anatomiczne i wszelkie inne się już nie zgadzają.
Pani Magdo, dobrze, tylko co pani powie w takim razie kard. Nyczowi, biskupom, którzy mówią wszyscy w zasadzie zgodnie - należy uszanować wrażliwość rodzin ofiar. Rodzin ofiar, które mają takie same prawa jak pani.
Przypomniałabym pewnie historię ks. Błaszczyka, które w programie Moniki Olejnik i w innych programach drwił wręcz z rodzin domagających się ekshumacji. A potem, kiedy okazało się, że ciała nie spoczywają we właściwych grobach, raptem się z tego wycofywał i mówił, że jego słowa były nieroztropne. Radziłabym ostrożność po to, żeby nie trzeba było tego później odwoływać, odszczekiwać tego, co się powiedziało.
Widziała się pani z nową grupą prokuratorów prowadzącą śledztwo. Co oni pani powiedzieli?
Szczegóły dotyczące procedury, tak naprawdę.
Pani powiedziała tak: Wyobrażam sobie, że nie będzie pracy na polityczne zlecenie, tylko praca rzetelna i niezawisła, bo to wszystko z czym mieliśmy do czynienia przez te lata, to wykonywanie woli politycznej. No to czyją wolę polityczną wypełniali dotychczas prokuratorzy?
No to chyba nie trzeba nawet wyważać otwartych drzwi i zgadywać. Mamy nagrania z pierwszego posiedzenia zespołu, zespołu ministra Millera, który wyraźnie mówi, że będą badać katastrofę tak, żeby wyniki tego badania nie różniły się od rosyjskich. Myślę, że głównym celem w ogóle tych wcześniejszych podmiotów, takich jak Prokuratura Wojskowa, szczęśliwie już nieistniejąca, i zespół techniczny - głównie działały tak, żeby chronić interesy rosyjskie.
Polscy prokuratorzy chronili rosyjskie interesy?
Zdecydowanie tak.
Na czyje zlecenie? To jest jednak, jak pani mówi, na zlecenie "wiadomo czyje"... Znaczy kto takie zlecenie im wydał? Czy to było jakoś usankcjonowane?
O to należałoby zapytać ich samych, ale jeżeli dziś mamy do czynienia ze śledztwem w sprawie śledztwa, ze śledztwem w sprawie zaniedbań prokuratorskich, to zresztą nic nowego. Kłamstwo katyńskie i śledztwa katyńskie prowadzone po zbrodni katyńskiej są dzisiaj elementem tej zbrodni katyńskiej właśnie. I myślę, że jeśli chodzi o Smoleńsk, to będzie podobnie.
Zostawiając na chwilę śledztwo. Domaga się pani 2 milionów odszkodowania za śmierć męża. Jak pani to wyceniła?
To, po pierwsze, wyceniali tak naprawdę prawnicy obliczając to na podstawie albo PIT-ów, albo - w niektórych wypadkach - przyjętych odszkodowań, które dostaje się w wypadku, kiedy samolot byłby ubezpieczony, a pamiętajmy, że minister Arabski miał taki obowiązek i nie dopełnił tego.
To znaczy nie ubezpieczył samolotu?
Nie ubezpieczył samolotu. I rozumowanie rodzin szło taką, jak zakładam, drogą, że jeżeli państwo polskie sobie najęło takiego urzędnika, który nie wypełnia swoich obowiązków, to państwo polskie ponosi odpowiedzialność za to, że powierzyło tak ważne zadanie w tak nieodpowiedzialne ręce. Bo państwo polskie nie byłoby adresatem żadnych roszczeń rodzin, gdyby urzędnik tego państwa zrobił to, co do niego należało. Te kwoty tak naprawdę są znacznie niższe, nie chcę o tym mówić, ale...
Ale co to znaczy, to nie są 2 miliony w pani przypadku?
Powiedziałabym tak - dziennikarze podsumowali, że tak powiem, roszczenia zbiorowo rodzin. Myślę, że dostatecznie jasno wyjaśnił to pan mecenas Lew Mirski, który mówił, że w ogóle maksymalną kwotą jest kwota 250 tysięcy. Ale nawet jeśli byśmy się skupili na tej kwocie najwyższej, o ile wiem, i najbardziej bulwersującej media, czyli roszczeniu Beaty Gosiewskiej czy rodziny Gosiewskich rzędu 5 milionów złotych, to pamiętajmy, że to są roczne zarobki sędziego Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.
"Mamy za sobą 9 ekshumacji. Wszystkie zwłoki (ofiar katastrofy smoleńskiej - przyp. red) został zbezczeszczone" - mówi w internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM Magdalena Merta. Wdowa po wiceministrze kultury zwraca uwagę m.in. na fakt zaginięcia obrączki jej męża po wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku. Sugeruje, że biżuteria została skradziona w polskiej ambasadzie. "Może nadszedł czas, żeby wrócić do tej sprawy" - podkreśla. Robert Mazurek pyta Magdalenę Mertę również o odszkodowania, których domagają się rodziny ofiar katastrofy. Merta tłumaczy wnioski koniecznością techniczną. "Chodziło o to, żeby zachować prawo, żeby występować z takimi roszczeniami" - mówi.