Bruksela nie wierzy Polsce. Polska nie wierzy Brukseli. Korzystają na tym przeciwnicy naszego kraju. I słabnie nasza pozycja.
Jak się dowiedziałam, wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans chciał już wczoraj doprowadzić do przyjęcia negatywnej opinii w sprawie praworządności w Polsce i dotychczasowych rozmów z polskim rządem w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. I de facto - przejść już do drugiego etapu procedury nadzoru nad Polską. Polscy dyplomaci powstrzymali jednak to niespodziewane "uderzenie" organizując rozmowę telefoniczną premier Beaty Szydło z Fransem Timmermansem. Jeden z polskich dyplomatów powiedział mi, że polska szefowa rządu przedstawiła w rozmowie z wiceszefem KE nowe propozycje w sprawie TK (mówił o nich trzy dni temu prezes Kaczyński) i komisarz obiecał, że da dwa tygodnie na dalsze rozmowy. Tymczasem - zdaniem mojego rozmówcy - Komisja znowu nie dotrzymała obietnicy, bo rząd dostał raptem cztery dni (z weekendem). Nie można im wierzyć - usłyszałam.
Z kolei znajomy urzędnik KE opowiadał mi, że Timmermans na spotkaniu komisarzy ogłosił, iż wprawdzie polska premier w tej rozmowie telefonicznej na wiele się zgodziła, ale - Timmermans miał powiedzieć, że... jej nie ufa.
Te dwie relacje są tylko z pozoru sprzeczne. Obie pokazują, że rozmowa szła w dobrym kierunku, ale jednocześnie - że rozmówcy sobie nawzajem nie ufają. A to oznacza kompletny pat. Bez wzajemnego zaufania nie da się w polityce (zwłaszcza międzynarodowej) wiele zdziałać. A w końcu musi to doprowadzić do przesilenia.
Komisja Europejska może próbować wywrzeć presję na rząd jeszcze przed szczytem NATO w Warszawie. Publiczne połajanki ze strony Brukseli czy groźba głosowania nad odebraniem Polsce prawa głosu - byłoby wizerunkowo katastrofalne w przeddzień powitania szefów państw i rządów krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego, w tym prezydenta USA.
Dla Timmermansa to kwestia zasad. Jeżeli odpuści Polsce, to by oznaczało, że każdy kolejny kraj może sobie pozwolić na to samo. Polska jest zbyt ważna - w ten sposób jeden z dyplomatów UE tłumaczy, dlaczego jego zdaniem KE nie zawaha się "pójść na całość". Polskie władze uważają natomiast, że Bruksela do czegoś takiego się nie posunie, a poza tym liczą na weto Węgier i Wielkiej Brytanii. Niestety tutaj mogą się przeliczyć.
Węgier będzie nas popierał, ale tak długo, jak mu to będzie potrzebne. Jeżeli uzna, że mu to bardziej zaszkodzi - zostawi nas na lodzie, tak jak bywało już wielokrotnie np. podczas negocjacji w sprawie członkostwa w UE. A nawet jeżeli nas obroni Budapeszt i eurosceptyczny Londyn, to Bruksela niewiele ryzykuje. Będzie to jej "szlachetna przegrana" i raczej zyska uznanie większości krajów Unii. A my znowu stracimy na naszej pozycji, bo będziemy "uwieszeni" na "widzimisię" jakiegoś kraju.
Zamiast liczyć, że ktoś nas obroni, powinniśmy przecież sami zadbać o własny interes. Trzeba stworzyć nowe warunki do rozmów z Komisją. Rząd musi porzucić retorykę kampanii wyborczej (do której wpędza go opozycja) i zacząć mówić normalnym językiem, w którym jest miejsce na słowo kompromis czy przyznanie się do błędu.
Z kolei Komisja Europejska powinna stworzyć Polsce możliwość wyjścia ze sporu wokół TK z twarzą. Niestety od pewnego czasu Bruksela odeszła od swojej dawnej zasady mówiącej o tym, że nikogo nie wolno upokorzyć. Urzędnicy Komisji powinni więc sobie przypomnieć, jak dawnej funkcjonowała ich instytucja. A Timmermans musi trochę ochłonąć. Może mieć powody do osobistej urazy, ale jest przecież profesjonalistą. Komisja powinna także zrozumieć, że stawiając rząd pod ścianą, napotka nie tylko jego opór, ale wywoła sprzeciw sporej części społeczeństwa. Upokorzenie władz wywoła odruch solidarności w Polakach i zwiększy liczbę eurosceptyków w naszym kraju. Nikomu to nie służy. Zadowoleni jedynie będą (i już są) przeciwnicy naszego kraju, a także jego pozorni przyjaciele.
(mal)