„Z każdym z chłopaków zamieniłem kilka słów, każdego zapytałem o samopoczucie. Każdy twierdził, że czuje się okay” – mówi RMF FM Adam Bielecki, jeden ze zdobywców Broad Peak. Podczas ekspedycji zginęli dwaj polscy himalaiści - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. „Nie miałem wątpliwości, że wszyscy spotkamy się w obozie IV” – mówi dziś o swoich kolegach Bielecki.
Patryk Serwański: Czy podczas ataku szczytowego było coś, co was zaskoczyło? Coś czego nie przewidzieliście, czy to wszystko toczyło się tam do pewnego momentu zgodnie z planem?
Adam Bielecki, himalaista: Zaskoczyło nas na pewno kilka rzeczy. Biorąc pod uwagę, że to jest pierwsze wejście, tak naprawdę nie do końca też wiedzieliśmy, czego się spodziewać. To, co nas zaskoczyło, to wyśmienita pogoda, która - można powiedzieć - była swego rodzaju anomalią. Taka pogoda w Karakorum zdarza się raz na kilka, jeżeli nie na kilkanaście, lat. To było zaskoczenie pozytywne. Niestety te pozytywne zaskoczenia chyba na tym się kończą. Lista negatywnych zaskoczeń jest dosyć długa. Przede wszystkim nie spodziewaliśmy się, że droga do szczytu zajmie nam aż tyle czasu. To, że ona zajęła tak długo wynikało po pierwsze z tego, że mieliśmy do pokonania dwie trudne szczeliny w ataku szczytowym, które wymagały technicznej wspinaczki, która na tej wysokości zajmuje dużo więcej czasu niż na poziomie morza. Drugim zaskoczeniem było to, że grań, która latem zajmuje dwie, trzy godziny i jest stosunkowo łatwa technicznie, okazała się w niektórych miejscach zupełnie pozbawiona śniegu. Po nim latem idzie się wygodnie, lekko i szybko. Zaskoczyła nas długość grani, szczególnie ten odcinek z przedwierzchołka do wierzchołka głównego.
Pan pierwszy zdobył szczyt, schodził pan z niego, mijał swoich kolegów. Czy widać było jakieś trudności, jakieś kłopoty któregoś z kolegów? Czy był pan spokojny, że oni sobie poradzą?
Spokojny nikt z nas nie był, bo wiedzieliśmy, że jest późno i że czeka nas nocne zejście, które wymaga zdecydowanie większego skupienia i z założenia jest poniekąd niebezpieczne. Natomiast jeżeli chodzi o ich kondycję fizyczną, to zdecydowanie wyglądali dobrze. Szli w krótkim odstępie czasu za mną i mam takie poczucie, że wszyscy byliśmy mniej więcej w takim samym stanie. Tak samo zmęczeni, oczywiście silnie zmęczeni, natomiast z każdym z chłopaków zamieniłem kilka słów, każdego zapytałem o samopoczucie. Każdy twierdził, że czuje się okay, że jest w porządku i każdy szedł dobrym, jak na tamte warunki, tempem do szczytu. Zupełnie do głowy mi nie przyszło, że którykolwiek z nich może mieć jakiekolwiek trudności w zejściu. Wydawało się, że to zejście będzie rzeczywiście długie, że ono będzie męczące, że ono będzie wymagało dużej koncentracji, natomiast nie miałem żadnych wątpliwości, że chłopcy bez problemu sobie z tymi trudnościami poradzą i wszyscy spotkamy się w obozie IV.
Po zejściu do obozu jest jeszcze szansa, żeby w ogóle wrócić, ewentualnie z powrotem podejść jakikolwiek odcinek do góry, czy to jest po prostu zbyt duży wysiłek po tylu godzinach spędzonych na zewnątrz w takich temperaturach, w takich warunkach?
Trudno mi się wypowiadać za wszystkich wspinaczy świata, natomiast zimą w Karakorum o takim przypadku absolutnie nie słyszałem. Ja wiem, że nie byłbym w stanie, tym bardziej, że podjąłem taką próbę, sprawdziłem to empirycznie. Dwie godziny po zejściu wyszedłem po swojego partnera z zespołu Artura Małka. Zaniepokoiło mnie to, że nie widziałem w pewnym momencie światła jego czołówki, natomiast okazało się, że po trzydziestu krokach, które robiłem przez być może trzydzieści, czterdzieści minut, to po prostu nie ma żadnego sensu, że nie jestem w stanie iść do góry. Tu trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że w historii wejścia na Broad Peak było wcześniej sześć wypraw. Nasza była siódmą i to były wszystko wyprawy prowadzone przez światową czołówkę, najlepszych himalaistów na świecie. Żadna z tych wypraw nie doszła nawet na przełęcz, nie mówiąc już o wierzchołku. Ktoś, kto jest jest po ataku szczytowym, jest po dwudziestogodzinnej, niezwykle wyczerpującej akcji górskiej. Do tego trzeba dodać oczywiście dwa dni podejścia do samego obozu IV, z którego rozpoczyna się atak szczytowy - w tym momencie to jest trzydniowy, ekstremalny wysiłek na krawędzi ludzkiej wydolności i wytrzymałości. Wrócenie z powrotem do góry w tym stanie, moim zdaniem, jest niemożliwe.