"Nie mam wątpliwości, że straciliśmy przyjaciół. W górach relacje między ludźmi bardzo szybko wchodzą na zupełnie wyjątkowy poziom" - mówi Adam Bielecki, jeden ze zdobywców Broad Peak. Podczas ekspedycji zginęli dwaj polscy himalaiści - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. "Tomek miał problemy z oddechem, co by świadczyło o obrzęku płuc. Miał przy sobie lekarstwa, ale nie wiem, dlaczego po nie nie sięgnął (...) Pytałem go też cały czas o Maćka. Raz mówił, że go widzi, raz tracił go z oczu" - opowiada lider polskiej wyprawy na Broad Peak Krzysztof Wielicki.
Okazało się, że będzie jedno okno pogodowe, cały zespół postanowił pójść razem na szczyt. Byli zdeterminowani. Padła propozycja, że wszyscy pójdą jednego dnia w dwóch zespołach. Podjąłem decyzję, że w czwórkę będzie łatwiej działać. Poza tym nie chciałem nikomu odbierać szansy wejścia na szczyt - powiedział podczas konferencji prasowej Krzysztof Wielicki.
Posłuchaj reportażu naszego dziennikarza Bartka Styrny: "Sukces w cieniu tragedii"
Okazało się, że ostatni etap wspinaczki był trudniejszy, niż oczekiwaliśmy. Kontaktowałem się z Maciejem Berbeką, bo było dość późno, ale on potwierdził, że będzie kontynuowany atak na szczyt. Wszyscy byli w dobrej formie, pogoda była idealna. Nie miałem powodu, żeby kategorycznie zakazać im iść naprzód. Ten atak był nie do zatrzymania. Nie było przeciwwskazań - wyjaśniał lider polskiej ekspedycji.
Do czasu zdobycia wierzchołka Broad Peak przez całą czwórkę alpinistów, czyli Tomasza Kowalskiego, Adama Bieleckiego, Artura Małka i Macieja Berbekę, nie miałem żadnych wiadomości, które by mnie zaniepokoiły. Dopiero w trakcie schodzenia na podstawie rozmów prowadzonych z Tomkiem zorientowałem się, że coś jest nie tak - mówił Wielicki.
Ze szczytu zgłosili się Maciek i Tomek z telefonu Tomka. Maciek powiedział krótko: "Jesteśmy na szczycie. Schodzimy". W tym czasie Adam Bielecki i Artur Małek już schodzili ze szczytu. Po godzinie od szczytu nagle okazało się, że Tomek ma problemy. Wcześniej nie było żadnych sygnałów. Namawiałem go. Odbyłem z nim w ciągu nocy 6-7 rozmów. Wywoływałem go. Odpowiedź zawsze była taka sama. "Nie mogę iść, brakuje mi sił. Zmarzłem". Robił wrażenie trochę nieświadomego. Zaleciłem mu leki. Prowadziłem go do 6.30. Doszedł do grani. Pytałem go też cały czas o Maćka. Raz mówił, że go widzi, raz tracił go z oczu. W jednym miejscu byli razem, bo zgłosili, że chcą biwakować. Odradziłem im to. Zdecydowali, że będą schodzić dalej. Podczas ostatniej łączności Tomek mówił, że nie może zejść - wyjaśniał Wielicki.
Wywnioskowałem, że Tomek miał problemy z oddechem, co by świadczyło o obrzęku płuc. Miał przy sobie lekarstwa, ale nie wiem, dlaczego po nie nie sięgnął. Powiadomił również, że wypiął mu się od buta rak, ale - jak zaznaczył - miał trudności, aby go przypiąć - poinformował Wielicki.
Długo dyskutowaliśmy o tym, o której rozpocząć atak szczytowy. Z naszych rachunków wynikało, że przed atakiem potrzebujemy 5 godzin odpoczynku. Baliśmy się, że ruszymy za wcześnie i, jak to się mówi w naszym żargonie, "spalimy" ten atak. Wiedzieliśmy, że to ostatnia szansa na wejście na szczyt. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. Prowadził Maciej Berbeka. Narzucił szybkie tempo. Później spowolniły nas szczeliny. Kilka z nich musieliśmy obejść. Mieliśmy trochę opóźnienia, ale nie był to problem. Do przełęczy szliśmy całą czwórką, równym tempem. Czuliśmy się świetnie, byliśmy w dobrych nastrojach. Pogoda była wymarzona. Podczas moich wszystkich, nawet letnich wypraw, rzadko zdarzała się tak korzystna pogoda - mówił jeden ze zdobywców szczytu Adam Bielecki.
Wiedzieliśmy, że jest późno, że będziemy schodzić po nocy. Ale nie widzieliśmy powodu, żeby zawracać. Prognozy były świetne. Historia zna takie przypadki. Bez zbędnych rozmów postanowiliśmy kontynuować wejście. Trzeba pamiętać, że na takich wysokościach, w takich warunkach rozmowy są bardzo trudne. Na szczycie spędziłem minutę albo dwie. Całe życie marzyłem, żeby móc powiedzieć Krzysztofowi Wielickiemu: "Krzysiek, wiesz gdzie jestem". Schodząc spotkałem Artura, Maćka i Tomka. Z każdym z nich zamieniłem kilka zdań, spytałem o samopoczucie. Artur powiedział "OK", Maciek trochę się skrzywił i kiwnął głową. Z Tomkiem rozmawiałem najdłużej. Zwróciłem mu uwagę, żeby nie wpadli na pomysł biwakowania. "Musicie całą noc schodzić" - tak mu radziłem.
Tak przebiegał atak szczytowy na Broad Peak. Zobacz informację prasową polskiej wyprawy
Byłem przekonany, że chłopcy są w dobrym stanie. Kiedy schodziłem, byłem pewny, że oni sobie poradzą. Miałem jeszcze około 40 minut światła. Chciałem to wykorzystać. Kiedy zapadł zmrok, tempo schodzenia bardzo spadło. Zejście do namiotów było bardzo męczące. Bałem się, czy je odnajdę. To najbardziej mnie martwiło. Widziałem też światełko latarki schodzącego Artura. Wyżej było też światełko na grani. To mnie zmartwiło, bo tam nie powinno już nikogo być. Arturowi dawałem sygnały świetlne, żeby łatwiej mógł znaleźć obóz. Wyszedłem po niego, kiedy zniknął mi z oczu. Zajęło mi to 30-40 minut. Musiałem na jeden krok robić 7-8 oddechów. Zawróciłem, bo to nie miało sensu. Artur na szczęście dotarł. Czekaliśmy na Maćka i martwiliśmy się o Tomka. Myślę, że tej nocy nigdy nie zapomnę. Namawialiśmy go do zejścia. Mówiliśmy, że każdy krok w dół przybliża go do życia - mówił Adam Bielecki.
Nie mam wątpliwości, że straciliśmy przyjaciół. W górach relacje między ludźmi bardzo szybko wchodzą na zupełnie wyjątkowy poziom. Łączyła nas pasja, marzenie. Ciężko się z tego otrząsnąć. To jest po prostu dramat. Ale nie przeszło mi przez myśl, by z tego powodu rezygnować ze wspinania. To nie jest hobby. To sposób na życie. Przestając się wspinać musiałbym zanegować całe moje życie. Muszę to wszystko przemyśleć, pobyć z rodziną, na razie nie planuję żadnych nowych wypraw - mówił Bielecki.
Po Tomku było widać, że jest bardziej świeży ode mnie - takie miałem wrażenie. Maciek widząc, że będę sam schodził zaproponował mi związanie się z nimi liną. Odpowiedziałem im, że jeśli zaczekam na nich nawet kilka minut, zamarznę. Chciałem skorzystać z resztek światła. Po zmroku tempo dramatycznie spadło. Z drobnymi przerwami doszedłem do przełęczy. Tam zgubiłem orientację i spędziłem trochę czasu szukając poręczy. Wymieniałem też baterie w latarce, pewnie wtedy Adam stracił mnie z oczu. Cała operacja zajęła mi 40 minut - relacjonował z kolei trudne zejście z Broad Peak Artur Małek.
Z nowymi bateriami powoli, ostrożnie udało mi się wrócić do namiotu. Zmieniłem je poniżej grani, wcześniej obawiałem się wychłodzenia. Moje radio przestało działać. Pewne elementy miały zwarcie. Żeby je uruchomić, musiałbym zdjąć rękawiczki. Bałem się odmrożeń. W namiocie długo leżałem w całym ekwipunku zanim wróciłem do siebie. Nad ranem Krzysiek nalegał, żeby jednak wyjść. Wyszedłem naprzeciw chłopakom. Chciałem spróbować podejść jak najwyżej. Po 30-40 minutach wszedłem może 30 metrów w górę. Brakowało mi sił na ponowne podejście. 100-200 metrów jest nie do zrobienia. W takich warunkach to niemożliwe.
Krzysztof Wielicki i Artur Hajzer podczas konferencji prasowej poinformowali również, że wystąpili do Polskiego Związku Alpinizmu o powołanie specjalnej komisji, która oceni ich działania. Nasze poglądy na temat tego, co działo się pod Broad Peak są subiektywne. Niech oceni nas specjalna komisja - powiedział Wielicki. Zarówno lider wyprawy, jak i kierownik programu Polski Himalaizm Zimowy podkreślili jednak, że wyprawa była przygotowana profesjonalnie.
5 marca na niezdobyty do tej pory zimą Broad Peak weszli Adam Bielecki, Artur Małek, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. Dwaj pierwsi wspinacze bezpiecznie zeszli ze szczytu do obozu IV, a potem do bazy. Berbeka i Kowalski nie zdołali dotrzeć na dół. Obaj zaginęli podczas zejścia. Po akcji poszukiwawczej i załamaniu pogody kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki uznał ich za zmarłych.
Brat Macieja Berbeki, Jacek Berbeka, zapowiedział już, że zamierza zorganizować wyprawę, której zadaniem będzie odnalezienie ciał naszych himalaistów. Jak mówił Berbeka, chce odszukać brata i pochować go w górach. Ekspedycja ma być całkowicie prywatnym przedsięwzięciem. Rozpocznie się najprawdopodobniej w czerwcu, zanim w Karakorum ruszy większość letnich wypraw.
Polacy w zdobywaniu ośmiotysięczników zimą nie mają sobie równych. Spośród czternastu szczytów ośmiotysięcznych jako pierwsi stanęli o tej porze roku aż na dziesięciu (w tym wejście na Shisha Pangmę w zespole mieszanym - Piotr Morawski i Simone Moro).
Tegoroczną zimową wyprawą na Broad Peak kierował Krzysztof Wielicki, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów. Ekspedycja odbyła się w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015. Jego uczestnicy - Adam Bielecki i Janusz Gołąb - w marcu ubiegłego roku jako pierwsi w historii stanęli zimą na szczycie Gasherbruma I.