O godz. 17 w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku otwarte dla mieszkańców, oficjalnie pożegnanie Michała Targowskiego, wieloletniego dyrektora gdańskiego zoo. W ogrodzie przepracował 44 lata, przez 32 lata będąc jego szefem. W rozmowie z RMF FM podzielił się szeregiem anegdot i ciekawostek związanych z dekadami doświadczeń ze zwierzętami. Także nieznaną dotąd historią o ataku orangutana, który Targowski mógł przypłacić życiem.
Michał Targowski to postać doskonale znana i w Trójmieście i w środowisku ogrodów zoologicznych. Od 1979 roku pracował w zoo w Gdańsku-Oliwie, od 1991 roku był jego dyrektorem. W kwietniu ogłosił, że z końcem czerwca odchodzi na emeryturę.
Jak przyznaje w rozmowie z RMF FM przygotowywał się do tego od 3 lat. W ostatnim dniu pracy wybrał się z nami na spacer po ogrodzie, dzieląc się przeróżnymi, także nieznanymi dotąd opowieściami.
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY KUBY KAŁUGI Z MICHAŁEM TARGOWSKIM, ODCHODZĄCYM NA EMERYTURĘ WIELOLETNIM DYREKTOREM GDAŃSKIEGO ZOO.
Michał Targowski o zwierzętach może mówić - dosłownie bez przerwy. Podobnie jak o swojej miłości do zwierząt. Ta przez lata pracy w zoo miała różne oblicza. Choć z wykształcenia jest ornitologiem, to pracę w Oliwie zaczął w dziale drapieżników.
Jego pierwszą ulubienicą była puma. Były to czasy, gdy w gdańskim ogrodzie popularne dziś lwiarnia czy żyrafiarnia nie istniały nawet w sferze planów.
Kolejnym faworytem Targowskiego został tapir. Później w jego sercu zagościły kondory. Co ciekawe para żyje w gdańskim zoo do dziś. Jest z resztą starsza od dyrektora.
Koło 70 lat mają. W naturze do 80 lat mogą żyć. Para emerytów. One mnie przyjmowały do pracy można powiedzieć, bo są w naszym zoo od 1968 roku! Razem współpracowaliśmy przez te 44 lata, ale pierwszy odchodzę stąd - mówi z uśmiechem Targowski, dodając, że zoo ma teraz kolejną, dojrzałą parę kondorów.
Jak tłumaczy istnieje możliwość, że drugie pokolenie w tym samym zoo - oba osobniki pochodzą od dwóch gdańskich par - wyda potomstwo, co jak podkreśla będzie "hodowlanym hitem".
Pytany, o to których zwierząt nie lubi, wskazuje na gady, choć jak mówi lubi je po prostu najmniej, ze względu na to, że nie są kontaktowe. Zdradza jednak, że w ogrodzie są zwierzęta, które... go nie lubią. Najbardziej samica słonia afrykańskiego.
Antypatia ma związek z koniecznością podania zwierzęciu bolesnego zastrzyku. Robił to weterynarz, Targowski jednak mu pomagał. Jak opowiada naprowadzał weterynarza na słonia, tak by strzał z zastrzykiem, który trzeba było oddać do zwierzęcia, był precyzyjny. To się udało, jednak zadany ból słonica zapamiętała Targowskiemu na lata. I to dosłownie.
Jak ma moment, kiedy może mnie obsypać piaskiem, albo nie daj boże wykopać z wybiegu jakiś kamyczek, to bardzo chętnie obrzuci mnie, manifestując w ten sposób swoją dezaprobatę i niechęć na mój widok - mówi Targowski.
Za wieloletnim dyrektorem nie przepada także Raja. To samica orangutana sumatrzańskiego. Mieszkańcom Gdańska znana chociażby z miejskich autobusów - była "twarzą" kampanii edukacyjnej "Olej olej", którą zoo prowadziło na temat wycinki lasów tropikalnych i oleju palmowego.
Targowski opowiedział nam o nieznanym dotąd wypadku i próbie ucieczki orangutana, do której doszło ponad 20 lat temu. Miałem z nią bardzo nieprzyjemny kontakt, który - nie ukrywam - mógł się tragicznie dla mnie zakończyć - mówi Targowski.
Raja wydostała się ze swojego pomieszczenia - wyrwała jeden z prętów klatki, pozostałe wygięła. Pracownicy zoo musieli zrobić wszystko, aby zwierzę nie wydostało się na zewnątrz pawilonu. Targowski strzelił do orangutana z broni pneumatycznej. Środek usypiający, który został w ten sposób podany zwierzęciu działa jednak dopiero po 6 minutach, a Raja w odwecie za strzał rzuciła się na Targowskiego.
Wyważyła drzwi. Z tej złości się na mnie rzuciła. Byłem na pierwszej linii po tym strzale. 6 minut miałem w swojej świadomości: czy stracę rękę, palce, czy przegryzie mi gardło, bo tak one reagują. Broniąc się, próbują przegryźć gardło i to wtedy jest koniec - zaznacza Targowski, który choć całą historię opowiada dziś z uśmiechem, to przyznaje, że atak był przerażający. Dyrektor zoo trafił do szpitala. Doznał głębokich ran, orangutan pogryzł między innymi jego dłoń.
Byłem wdzięczny powiem szczerze, bo lekarz mnie zapytał: rozumiem, że wolałby pan, żeby to się to do prasy nie dostało? Jestem mu do dzisiejszego dnia wdzięczny - chociaż na pewno bym nie rozpoznał już tego pana doktora - bo rzeczywiście ten wypadek nie przedostał się do świata mediów. I chyba dobrze, bo mój boże! Każdy wypadek jest z winy pracownika, człowieka. W tym przypadku to był pewien błąd. Te orangutany były w pomieszczeniu wydawało się bezpiecznym. Jednak jako myślące zwierzęta szukały, kombinowały. Wyczuły, że spaw prętów z takimi rurami był trochę niepewny. I wyrwały jeden. Następne były łatwiejsze do pokonania - mówi Targowski, oceniając, że dobrze, że orangutan zaatakował właśnie dyrektora, a nie któregoś z podległych mu pracowników.
Trudnych momentów w zoo przez lata nie brakowało. W rozmowie dyrektor wspomina chociażby zagryzienie lwicy przez Arco - samca alfa, wkrótce po sprowadzeniu lwów do Gdańska. Zdradza też jednak, że Arco także wkrótce wybierze się na emeryturę, a gdańskie lwy czeka swoista sukcesja i zmiana władzy w stadzie.
Ciekawostkami i anegdotami Targowski podzieli się zapewne także podczas dzisiejszego, pożegnalnego spotkania. Zacznie się ono o 17.00 w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku, (będzie także transmitowane przez miejski portal gdansk.pl)
Podczas piątkowego spotkania pojawi się wielu gości z całej Polski – szefów największych ogrodów zoologicznych – informuje Jędrzej Sieliwończyk z Urzędu Miejskiego w Gdańsku, dodając, że pożegnania będzie miało formę benefisu.