Zarzuty podwójnego zabójstwa i usiłowania zabójstwa usłyszał 63-letni Tadeusz P., były milicjant. Chodzi m.in. o sprawę śmierci milicjanta, a także dziennikarza z Sanoka Marka Pomykały. Jego ciała do dziś nie odnaleziono.
Dziennikarz "Gazety Bieszczadzkiej" Marek Pomykała zniknął w kwietniu 1997 r. Najpierw przyjęto, że popełnił samobójstwo. Później postępowanie w tej sprawie było prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Krośnie, tam nie udało się jednak zgromadzić materiałów wystarczających do sformułowania zarzutów.
Postępowanie zostało przekazane pod koniec 2020 roku do Prokuratury Okręgowej w Krakowie decyzją Prokuratura Generalnego. Po blisko dwóch latach od momentu przekazania tej sprawy, skierowano wniosek o tymczasowe aresztowanie 63-letniego Tadeusza P. Dlaczego podjęto decyzję o wznowieniu działań prokuratury?
Podejrzany (o zabójstwo dziennikarza Tadeusz P. - red.) zaczął opowiadać o tym, czego miał się dopuścić nie mówiąc o szczegółach. Te informacje były asumptem do tego, żeby to postępowanie podnieść na nowo - powiedział prokurator Rafał Babiński.
Jak podała Prokuratura Okręgowa w Krakowie, Tadeuszowi P. przedstawiono cztery zarzuty.
Pierwszy z zarzutów dotyczy tego, że miał doprowadzić do śmierci milicjanta. Drugi - zabójstwa dziennikarza Marka Pomykały. Trzeci zarzut dotyczy usiłowania zabójstwa swojej żony, a czwarty - posiadania ponad 24 gram ziela konopi innych niż włókniste.
21 listopada 1985 roku w miejscowości Łączki na Podkarpaciu doszło do wypadku drogowego. Jego sprawcą był prawdopodobnie Tadeusz P. Funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej i Urzędu Spraw Wewnętrznych chciał zrzucić odpowiedzialność za zdarzenie na swojego ojca. Pomagał mu w tym inny milicjant, który przypadkowo przyjechał na miejsce wypadku. Po tym zdarzeniu milicjant mówił Tadeuszowi P., że źle czuje się z ukrywaniem prawdy o wypadku.
Konsekwencją tego było to, iż kilka tygodniu po zdarzeniu, podejrzany korzystając ze stanu nietrzeźwości funkcjonariusza, zwabił go na pomost jednego z ośrodków wypoczynkowych nad jeziorem Solińskim i tam przy pełnej świadomości tego, iż ten nie umie pływać, zepchnął go z pomostu i doszło do utonięcia milicjanta - relacjonuje krakowski prokurator Rafał Babiński. Do zabójstwa milicjanta doszło w nocy z 12 na 13 grudnia.
Drugi z zarzutów postawionych podejrzanemu dotyczy zabójstwa Marka Pomykały.
Dziennikarz przygotowywał materiały do publikacji w sprawie wypadku komunikacyjnego ze skutkiem śmiertelnym, do którego doszło 21 listopada 1985 roku w miejscowości Łączki woj. podkarpackie.
Według pierwszych ustaleń prokuratury Marek Pomykała 29 kwietnia 1997 wieczorem wyjechał gdzieś swoim "maluchem". Od tego czasu nie było wiadomo, co się z nim stało. Wieczorem poprzedniego dnia przed zniknięciem miał zapowiedzieć swojemu zwierzchnikowi, że nazajutrz przyniesie artykuł. Jak podają lokalne media miał też mówić znajomym, że zajmuje się wypadkiem, który spowodowała ważna osoba.
W październiku 2020 roku naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie prok. Agnieszka Zięba podała, że według ustaleń rzeczywiście obiecał swojemu szefowi artykuł, ale nie potwierdziła informacji o tym, że miał być to materiał o wypadku. Poinformowała, że żaden z przesłuchanych świadków nie mówił o tym, że dziennikarz zajmował się sprawami policji, czy wypadkiem. Ustalono natomiast, że Marek Pomykała zajmował się tematami sportowymi.
Po kilku dniach od wyjścia z domu dziennikarza, jego samochód odnaleziono przy zaporze na Solinie. Lokalne media podawały, i co potwierdziła prokurator Zięba, bak na paliwo w aucie był zupełnie pusty. Ponadto dziennikarz miał podobno - jak podają media - także odebrane prawo jazdy. Nie wiadomo zatem, czy Marek sam prowadził "malucha", czy ktoś inny kierował. Wiadomo jedynie, że to on wziął kluczyki do auta od swoich rodziców.
Zostało wszczęte dochodzenie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. Później przyjęto wersję, że dziennikarz popełnił samobójstwo. Mężczyzna miał bowiem mieć stany depresyjne oraz nadużywać alkoholu i leków, w tym psychotropowych.
Mamy świadka, który widział, jak dzień przed zaginięciem dziennikarz zażywał dużą ilość tabletek. I świadek nawet pytał po co, a Marek miał powiedzieć, że chce się wyspać, bo ma pisać artykuł, albo odwrotnie - że chce być pobudzony, bo ma pisać artykuł - mówiła w 2020 r. prokurator.
Mimo poszukiwań m.in. w Zalewie Solińskim ciała do dziś nie odnaleziono. Kilka lat później oficjalnie uznano, że Marek Pomykała nie żyje.
Wersji na temat jego zaginięcia może być milion. On wyszedł w stanie krytycznym z domu: po lekach, po alkoholu, pijany, splątany. Nie można na przykład wykluczyć takiej wersji, że w czasie jazdy zabrakło mu paliwa, wychodzi na drogę i ktoś go w nocy nie zauważył i śmiertelnie potrącił. Po czym, żeby zatrzeć ślady wypadku, ktoś odprowadza auto na zaporę - mówiła w 2020 r. prokurator.
Prokuratura Okręgowa w Krakowie w zarzutach wobec Tadeusza P. podała, że "pod pozorem udzielenia mu wywiadu o okolicznościach wypadku podstępnie zwabił pokrzywdzonego do domku letniskowego, następnie doprowadził go do stanu nietrzeźwości, i wykorzystując ten stan udusił pokrzywdzonego".
Kolejny zarzut postawiony Tadeuszowi P. dotyczy usiłowania zabójstwa jego żony. Według ustaleń prokuratury w 2015 i 2016 roku w Bytomiu i innych miejscowościach systematycznie dodawał do wypijanych przez nią napojów znaczne dawki określonych leków. Działał w krótkich odstępach czasu, w wykonaniu z góry powziętego zamiaru pozbawienia życia kobiety, poprzez zatrucie jej organizmu.
Natomiast jesienią 2016 roku - zdaniem prokuratury - umieścił w papierosach żony rtęć, "co w przypadku ich wypalenia, z uwagi na wdychanie wytworzonych pod wpływem temperatury oparów rtęci, skutkowałoby bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia lub zdrowia, jak i mogło skutkować zgonem pokrzywdzonej". Prokuratura dodała, że podejrzany zamierzonego celu nie osiągnął, ponieważ żona wykryła jego działanie i nie wypaliła tych papierosów.
W mieszkaniu żony emerytowanego policjanta prokuratura zabezpieczyła plik z tekstem, który miał być szkicem pisanej przez niego powieści o wypadku i utonięciu milicjanta. Prokuratura uznała, że nie ma dowodów, które potwierdzają udział emerytowanego policjanta w śmierci Marka Pomykały. W tej kwestii nie zgadza się nic - mówiła 2 lata temu prok. Zięba. W ostateczności umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa dziennikarza ze względu na brak dowodów.
Czwarty zarzut dotyczy posiadania przez Tadeusza P. w Bytomiu, w dniu 22 listopada 2022 roku ponad 24 gram ziela konopi innych niż włókniste.
Przesłuchany w charakterze podejrzanego Tadeusz P. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów oraz złożył wyjaśnienia negujące swój udział w zarzucanych mu czynach i przerzucał odpowiedzialność na inne osoby - podała prokuratura.
Decyzją Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia, na wniosek prokuratury, Tadeusz P. trafił na trzy miesiące do aresztu.
Podejrzany o swoich przestępstwach miał opowiadać dziennikarzom, zwracał jednocześnie uwagę na to, że - jego zdaniem - zbrodnie się przedawniły.
Wyraźnie pominął przepisy wprowadzające w Kodeksie postępowania karnego i Kodeks karny - bieg przedawnienia popełnionych przez funkcjonariuszy poprzednich służb rozpoczyna się w 1990 roku. Spowodowało to, że mogliśmy uznać, iż nie nastąpiło przedawnienie tych czynów. Ten pogląd przedstawiony sądowi znalazł uznanie w oczach sądu - mówił prokurator.
Jak dodał, "pierwsza ze zbrodni przedawni się w 2030 roku".
Niewątpliwie można mówić o dużym znaczeniu ciężkiej pracy dziennikarzy śledczych. Ten materiał dowodowy, który został zgromadzony przez dziennikarzy zgromadzone, miał istotne znaczenie dla strony dowodowej - mówił prokurator Rafał Babiński.
Prokurator podkreślał, że dowody świadczące o winie oskarżonego to "gigantyczna praca wykonana przez funkcjonariuszy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie".
To jest powrót do dziesiątek zeznań świadków, to są ponownie analizy, ponownie przesłuchania świadków, ekspertyzy kryminalistyczne, eksperymenty w typowanych miejscach zbrodni, to są przeszukania, oględziny, w końcu nawet ekshumacja jednego ze zmarłych - tego, którego ciało zostało znalezione - wyjaśniał prok. Babiński.
Prokurator Rafał Babiński zaznaczył, że nie chce mówić o szczegółach. Jak jednak dodał, "prokuratura ma jeszcze kilka wersji związanych z wyjaśnieniem tego, gdzie znajduje się ciało zmarłego, zaginionego, zamordowanego dziennikarza".
Czynności w dalszej części postępowania będą zmierzały do tego, żebyśmy mogli powiedzieć, że grób, który jest pusty, już pusty nie będzie - że ciało zmarłego wróci tam, gdzie powinno być - powiedział prokurator.