Nowym dyrektorem naczelnym brytyjskiego koncernu naftowego BP został Robert Dudley. To pierwszy Amerykanin na tym stanowisku. Komentatorzy doszukują się politycznych powodów takiej decyzji.
Mianując Dudleya, który zastąpi dotychczasowego szefa Tony'ego Haywarda, kierownictwo BP ma nadzieję uśmierzyć gniew amerykańskiego społeczeństwa i polityków na koncern, odpowiedzialny za wyciek w Zatoce Meksykańskiej. Haywarda zmuszono do ustąpienia, gdyż powszechnie krytykowano jego postawę wobec katastrofy, spowodowanej wybuchem na dzierżawionej przez BP platformie wiertniczej 20 kwietnia. Były dyrektor naczelny zachowywał się tak, jakby nie rozumiał skali szkód wyrządzonych przez jego firmę i nie czuł się za nie odpowiedzialny.
W opinii fachowców z branży energetycznej, Dudley jest najlepszym z możliwych szefów BP w okresie, gdy koncern jest celem ataków. Uchodzi za kompetentnego, taktownego i zrównoważonego menedżera, który ma w dodatku doświadczenie międzynarodowe - przez kilka lat mieszkał w Rosji, kierując tam projektem joint venture BP z firmą TNK. Nominacja Amerykanina - zwraca uwagę "Washington Post" - jest logicznym posunięciem w sytuacji, gdy 40 procent udziałowców BP mieszka w USA i firma jest największym producentem ropy na terenie Stanów Zjednoczonych.
W rezultacie katastrofy BP jest w poważnych tarapatach finansowych. Według ogłoszonych we wtorek danych, zyski firmy przekraczają 5 miliardów dolarów, ale koncern wydał już niewiele mniej - 4 mld dol. - na walkę z plamą ropy. Pod naciskiem prezydenta Baracka Obamy zobowiązał się poza tym do przeznaczenia 20 mld dol. na fundusz pomocy dla poszkodowanych przez wyciek.