USA i ich sojusznicy początkowo wspierali Ukrainę, aby zapobiec zwycięstwu Rosji i pomóc w wynegocjowaniu korzystnego zakończenia walk. Jednak kiedy Ukraińcy zaczęli wygrywać z Rosjanami, administracja prezydenta Joe Bidena zmieniła kurs i zaangażowała się w pomoc Ukrainie w wojnie przeciwko Rosji – pisze profesor nauk politycznych John J. Mearsheimer z Uniwersytetu w Chicago w artykule dla amerykańskiego magazynu „Foreign Affairs”.
Jak pisze Mearsheimer w artykule pt. "Igranie z ogniem w Ukrainie. Niedoceniane ryzyko katastrofalnej eskalacji", cele Amerykanów wyjaśnił sekretarz obrony USA Lloyd Austin. Chcemy zobaczyć Rosję osłabioną do takiego stopnia, że nie będzie mogła robić rzeczy, jakie zrobiła najeżdżając Ukrainę - stwierdził Austin.
Profesor z Uniwersytetu w Chicago uważa, że po okresie początkowego niezdecydowania, Stany Zjednoczone powiązały swoją własną reputację z wynikiem konfliktu.
Naukowiec jest zdania, że gdy tylko administracja prezydenta Joe Bidena zrozumiała, iż Rosja może zostać pokonana na ukraińskim polu bitwy, wysłała więcej broni do Kijowa - w dodatku broni o większej sile rażenia niż prawdopodobnie planowano na początku inwazji.
Zachód zaczął zwiększać możliwości obronne Ukrainy m.in. poprzez przekazanie wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych HIMARS. Mearsheimer zwraca uwagę na początkową niechęć Waszyngtonu do transferu polskich myśliwców MiG-29 do Ukrainy w marcu. Wedle amerykańskiej administracji mogło to wówczas doprowadzić do eskalacji walk.
Ale w lipcu (Waszyngton) nie miał żadnych obiekcji wobec propozycji Słowacji, gdy ogłosiła ona, że rozważa wysłanie tych samych samolotów do Kijowa. Stany Zjednoczone zastanawiają się także nad przekazaniem swoich F-15 i F-16 Ukrainie - zauważa profesor.
W ocenie Mearsheimera Stany Zjednoczone i ich sojusznicy szkolą także ukraińskie wojsko i przekazują mu istotne informacje wywiadowcze, których Ukraina używa, aby zniszczyć kluczowe rosyjskie cele. Ponadto, jak donosił "New York Times", Zachód ma "tajną sieć komandosów i szpiegów" w Ukrainie.
Waszyngton może i nie jest bezpośrednio wciągnięty w walki, ale jest głęboko zaangażowany w wojnę - ocenia profesor.
Badacz podaje jednocześnie kilka hipotetycznych sytuacji, w których konieczne byłoby jeszcze większe zaangażowanie USA w Ukrainie, nie wykluczając nawet scenariusza z wysłaniem tam wojska.
Jedna z opisanych sytuacji dotyczy ewentualności coraz gorszej sytuacji ukraińskiej armii. Jeśli Ukraina zacznie zdecydowanie przygrywać, Stany Zjednoczone mogłyby spróbować odwrócić losy wojny.
Inny scenariusz amerykańskiego udziału w walkach toczonych na Ukrainie zakłada "niezamierzoną eskalację". W takiej wersji rozwoju zdarzeń, Waszyngton zostaje niejako wciągnięty w wojnę. Profesor Mearsheimer snuje różne przypuszczenia: do eskalacji mogłaby doprowadzić Litwa poprzez całkowite zablokowanie eksportu do Kaliningradu, Rosja mogłaby zniszczyć bazę szkoleniową w Ukrainie, niechcący zabijając znaczną liczbę Amerykanów - wolontariuszy, agentów wywiadu, doradców wojskowych.
Istnieje też możliwość - uważa badacz - że Rosja spełni "złowieszczą" zapowiedź byłego rosyjskiego prezydenta i premiera, Dmitrija Miedwiediewa dotyczącą atomu.
Nie należy zapominać, że elektrownie atomowe istnieją także w Unii Europejskiej. A incydenty są możliwe i tam - powiedział Miedwiediew.
Jak zauważa amerykański naukowiec, gdyby Rosja uderzyła w europejski reaktor jądrowy, prawie na pewno do walki włączyłyby się Stany Zjednoczone.
Mearsheimer podaje także trzy okoliczności, w jakich Putin mógłby uciec się do użycia broni jądrowej. Mogłoby do tego dojść w sytuacji, gdyby Stany Zjednoczone i sojusznicy NATO dołączyli do bezpośredniej walki - użycie broni masowego rażenia mogłoby być zarówno skutkiem amerykańskiego zaangażowania militarnego, jak i jego przyczyną. Rosjanie, zdaniem Mearsheimera, mogliby uznać za zagrożenie obecność wojsk NATO u progu kraju, więc rozważyliby co najmniej uderzenie pokazowe, mające na celu przekonanie Zachodu do wycofania się.
W przypadku drugiego scenariusza nuklearnego, opisywanego przez amerykańskiego badacza, Ukraina sama odwraca losy bitwy, bez bezpośredniego zaangażowania USA.
Trzeci scenariusz, według Mearsheimera, zakłada pogrążenie się w przedłużającym się impasie, szczególnie kosztownym dla Moskwy, i desperację Putina. Może on dążyć do eskalacji nuklearnej, aby zakończyć tenże impas i wygrać wojnę. Tak jak w przypadku poprzedniej możliwości - uważa profesor - amerykański odwet nuklearny jest wysoko nieprawdopodobny.
Moskwa, poprzez uderzenie jądrowe, zadałaby "przełomowy cios", który wywołałby "taki strach na Zachodzie, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zaczęliby dążyć do szybkiego zakończenia konfliktu na warunkach korzystnych dla Moskwy".
Można uznać, że mimo iż jeden z tych katastroficznych scenariusz mógłby teoretycznie się wydarzyć, szanse na to są niewielkie i dlatego nie powinny budzić obaw - pisze Mearsheimer, zauważając jednocześnie, że "biorąc pod uwagę zawrotne koszty wojny nuklearnej między wielkimi mocarstwami, nawet mała szansa, że tak się stanie powinna sprawić, że każdy będzie myśleć długo i intensywnie o tym, dokąd może zmierzać ten konflikt".
Jak uważa profesor, ta niebezpieczna sytuacja tworzy silną motywację do odnalezienia dyplomatycznego rozwiązania dla wojny, jednak - jak dotąd - na horyzoncie nie widać porozumienia, a obie strony są silnie oddane swoim celom wojennym.
Można jedynie mieć nadzieję, że przywódcy po obu stronach będą prowadzić wojnę w takie sposób, aby uniknąć katastrofalnej eskalacji. Jednakże dla dziesiątek milionów ludzi, których życie jest położone na szali, to marne pocieszenie - konkluduje Mearsheimer.