"Sugerowanie przez Prokuratora Generalnego, że były jakieś konsultacje z zespołem redakcyjnym jest po prostu kłamstwem albo nieświadomym mijaniem się z prawdą. Być może ktoś wprowadził pana prokuratora generalnego w błąd" - stwierdził nawiązując do konferencji prasowej Andrzeja Seremeta wicenaczelny tygodnika "Wprost", Marcin Dzierżanowski. "Żadnych konsultacji nie było. Nie było żadnych warunków i możliwości zwołania jakiegokolwiek kolegium redakcyjnego" - podkreślił.
Dzierżanowski powiedział, że śledczy domagali się od dziennikarzy wszystkich nośników, na jakich znajdowały się taśmy. Oznacza to w sposób oczywisty, że redakcja nie miała prawa, wypełniając literalnie żądanie dobrowolnego wydania, nie mielibyśmy prawa posiadać żadnych nagrań ani żadnych dokumentów dotyczących tych nagrań - tłumaczył. Zwracał też uwagę na liczne - jego zdaniem - niespójności w wypowiedzi Seremeta. Jedna z nich polegała na tym, że prokurator generalny powiedział, że w pewnym momencie była zgoda na sobotnie dostarczenie materiałów. Później natomiast, jak wiadomo, prokuratorzy sami usiłowali odebrać laptop - mówił Dzierżanowski. Zapewnił jednocześnie, że stanowisko redakcji się nie zmieniło i nadal nie jest ona gotowa na wydanie materiałów śledczym.
Nie my łamaliśmy prawo, nie my kupczyliśmy Polską. Mam wrażenie, że to my jesteśmy na celowniku prokuratury, tylko dlatego, że najłatwiej do nas trafić - tak dziennikarz "Wprost" Cezary Łazarewicz w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą skomentował konferencję Seremeta. Przyznał, że nie ma pewności, czy dziennikarze będą mieli spokój i czas, by przygotować do druku najbliższy numer tygodnika. Zaniepokoiło go też to, że prokurator generalny tak lekko mówił o dopuszczalności użycia siły wobec osoby, która nie chce wydać dowodu. Wiem, że wszystko było zgodnie z prawem, ale o mało co redaktor naczelny nie dostałby w zęby - zauważył Łazarewicz. Dodał, że wczorajsza akcja była kompromitująca dla ABW i pokazała, że "gang Olsena to przy nich szczyt profesjonalizmu".
"Latkowski po sprawdzeniu, czy nagrania nie identyfikują źródła, przekaże je w sobotę o 12 do prokuratury okręgowej" - zapowiedział na Twitterze inny dziennikarz tygodnika "Wprost", Michał Majewski. Wyjaśnił, że taki scenariusz uzgodniono we wcześniejszych rozmowach z obecnym wczoraj w redakcji prokuratorem Gackiem, który "zerwał umowę po telefonach z zewnątrz".
Funkcjonariusze ABW dwukrotnie pojawili się wczoraj w redakcji "Wprost", żądając nośników nagrań, które opublikował tygodnik. Wydania materiałów odmówił redaktor naczelny pisma Sylwester Latkowski. Jego zdaniem ujawniłby w ten sposób tajemnicę dziennikarską.
Wieczorem ABW wróciła do redakcji "Wprost" w towarzystwie prokuratora. Cała akcja zakończyła się ostatecznie przed północą, po kilkugodzinnych przepychankach. Jak powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur, odstąpili od czynności po tym, jak do pomieszczenia, w którym byli z redaktorem naczelnym "Wprost", weszli dziennikarze, którzy zebrali się w redakcji. Jak dodała, zagrożone było bezpieczeństwo prokuratorów.
"Wprost" opublikował w sobotę nagrania, na których słychać m.in., jak szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz rozmawia z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką i byłym ministrem Sławomirem Cytryckim o hipotetycznym wsparciu przez NBP budżetu państwa kilka miesięcy przed wyborami, które może wygrać PiS. Belka w zamian za wsparcie stawia warunek dymisji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz nowelizacji ustawy o banku centralnym. W innej nagranej rozmowie b. wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz miał mówić Sławomirowi Nowakowi, że użył swych wpływów do zablokowania kontroli skarbowej u żony Nowaka. W sprawie treści tej rozmowy praska prokuratura wszczęła śledztwo.
(mn)