Podczas badań drugiego samolotu Tu-154M urządzenia również podawały sygnały, które mogą wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych. Do badań wykorzystano te same urządzenia, z pomocą których badano wrak tupolewa rozbitego pod Smoleńskiem - podała Naczelna Prokuratura Wojskowa.
Wojskowi śledczy poinformowali, że w ostatnich dniach prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, biegli z Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji oraz specjaliści z Centralnego Biura Śledczego przeprowadzili eksperyment "mający na celu sprawdzenie wskazań urządzeń wykorzystywanych w czynnościach przeprowadzonych w Smoleńsku". Do tego celu posłużył bliźniaczy do samolotu TU154M nr 101 samolot o numerze 102, znajdujący się w Mińsku Mazowieckim - poinformował rzecznik prasowy NPW, płk Zbigniew Rzepa. Jak dodał, "badaniom poddano różne elementy samolotu Tu154M nr 102, w tym fotele załogi, pasy foteli załogi, pasy foteli pasażerów, salonkę".
Uzyskane wyniki nie mogą być traktowane jako podstawa do wydania kategorycznej opinii o obecności materiałów wybuchowych lub wybuchu. Są jedynie podstawą do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych - podkreśliła prokuratura.
Pod koniec października burzę wokół śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej wywołała publikacja "Rzeczpospolitej", która poinformowała, że we wraku rozbitego pod Smoleńskiem tupolewa, a także na miejscu katastrofy znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny.Jeszcze tego samego dnia informacje te częściowo zdementowała Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Płk Ireneusz Szeląg poinformował na konferencji prasowej, że urządzenia wykorzystane w Smoleńsku wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych, ale nie muszą. Ostateczną odpowiedź w tej sprawie mają dać dokładne badania laboratoryjne.
Na ich wyniki będziemy musieli niestety poczekać. Kilkaset próbek z wraku samolotu, które pobrali polscy śledczy, jest wciąż w Rosji i nieznany jest konkretny termin przetransportowania ich do Polski. Ze strony Rosjan dostaliśmy na razie jedynie zapewnienie o "przyspieszeniu" realizacji wniosku w tej sprawie.
Dzisiaj reporter RMF FM Krzysztof Zasada dowiedział się w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, że polscy śledczy i biegli sami pojadą do Rosji po próbki pobrane z wraku i miejsca katastrofy. Jak twierdzą, nie chcą czekać, aż materiały przyślą nam Rosjanie.Termin wylotu jest dopiero uzgadniany, ale - jak przekonywał naszego reportera płk Rzepa - prokuratorzy i biegli wyjadą do Rosji najpóźniej w grudniu, by przed końcem roku próbki trafiły do kraju. Ich badanie - według prokuratora - ma się rozpocząć niezwłocznie.