RMF FM dotarł do wstępnego raportu komisji kolejowej badającej incydent na stacji Baby w Łódzkiem. Stwierdziła ona usterkę semafora. Udało się też ustalić, który z elementów urządzenia nie działał prawidłowo.
Problem jednak z tym, że pod ustaleniami komisji kolejowej nie chcą się podpisać jej członkowie z PKP PLK - ustalił Paweł Świąder. To właśnie ta kolejowa spółka jest właścicielem urządzeń.
Jeżeli poszczególni członkowie komisji nie dojdą do porozumienia sprawę przejmie Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych. Na sporządzenie pełnego raportu specjaliści mają miesiąc. Już teraz jednak udało się ustalić, który z przekaźników semafora nie zadziałał prawidłowo.
Zarządca torów podkreśla, że nawet jeśli urządzenia nie działały prawidłowo, nie spowodowało to zagrożenia na torach. Według ekspertów z PKP PLK maszynista był zobowiązany zmniejszyć prędkość. Jednak w przypadku gorszej widoczności, zbyt późne zauważenie sygnału na semaforze mogłoby utrudnić bezpieczne hamowanie.
19 kwietnia maszynista pociągu zatrzymał skład niedaleko stacji Baby w województwie łódzkim. Mężczyzna odmówił wjechania na jeden z rozjazdów z powodu sprzecznych wskazań semaforów. Jeden z nich miał wskazywać, że droga jest wolna, a drugi, że "droga jest wolna ze zmniejszoną szybkością". Maszynista PKP Cargo zatrzymał pociąg, odmówił dalszej jazdy i zażądał przybycia komisji, która miała sprawdzić wskazania sygnalizacji. Na trasie utknęło ok. 10 pociągów. PKP Cargo w wydanym oświadczeniu informowały, że mężczyzna postąpił prawidłowo.
To właśnie w Babach w sierpniu zeszłego roku doszło do groźnego wypadku na torach. Pociąg TLK z nadmierną prędkością przejechał przez przejazd, lokomotywa uderzyła w nasyp i przewróciła na bok. Zginęły wtedy dwie osoby, a 81 zostało poszkodowanych. Prokuratura stwierdziła, że pociąg jechał za szybko, ale nie wykluczyła wady materiałowej i technologicznej torowiska. A także wady urządzenia rozjazdowego, które miało zmienić tor poruszania się pociągu.