Sprawa pięciu kobiet poparzonych w czasie radioterapii w białostockim szpitalu onkologicznym ma swój finał w sądzie. Na ławie oskarżonych zasiadło wczoraj dwoje pracowników placówki. Prokuratura zarzuca lekarce i technikowi radiologowi narażenie zdrowia i życia pacjentek.

Oskarżeni - Jolanta Sz., kierownik Zakładu Promieniolecznictwa w Białostockim Ośrodku Onkologicznym i Jarosław B., kierujący Pracownią Fizyki Medycznej - nie przyznają się do winy. Zarówno lekarka, jaki i technik podkreślali, iż nikt nie wiedział, że aparat do radioterapii jest zepsuty. Wskaźniki urządzenia pokazywały, że wszystko jest w porządku. Tymczasem – jak tłumaczył technik - przyczyną nieszczęścia był spalony bezpiecznik.

Poparzone kobiety, mimo tych wyjaśnień nie kryły na wczorajszej rozprawie swojego rozgoryczenia: Za te cierpienie, które przeżyłyśmy, to się należy jakieś zadośćuczynienie. Jeszcze nigdy nie padło słowo „przepraszam” - mówią kobiety. Dodają, że francuscy specjaliści ustalili w jakim stopniu przekroczona została norma promieniowania: w przypadku jednej z kobiet 28-krotnie.

Lekarka i technik nadal pracują w białostockim szpitalu. Jeśli sąd zadecyduje że są winni, będzie im grozić do 3 lat więzienia.

Do wypadku doszło w lutym 2001 roku. Pięć kobiet zostało naświetlonych przez aparat do radioterapii dawką o wiele większą od dopuszczalnej. Jak wykazało śledztwo, urządzenie często się psuło. Kobiety mają trudno gojące się rany, ich leczenie trwa do dziś.

Foto: Piotr Sadziński RMF Białystok

10:30