​Do eksplozji doszło wcześnie rano w składzie amunicji położonym ok. 180 km na wschód od stolicy Ukrainy, Kijowa - poinformowało w oświadczeniu ministerstwo obrony.

Resort obrony poinformował, że w zdarzeniu nikt nie ucierpiał.

Na miejsce wybuchu udał się naczelny dowódca ukraińskich sił zbrojnych. W drodze jest także premier Ukrainy. Nadzwyczajna sytuacja w obwodzie czernihowskim. Na miejscu działa sztab operacyjny. Lecę tam - napisał szef rządu na Facebooku. 

Jak podają media, do tej pory ewakuowano około 10 tysięcy ludzi, a w promieniu 20 kilometrów od miejsca wybuchu wstrzymano ruch pociągów i samochodów. Zamknięto tez przestrzeń powietrzną w promieniu 30 kilometrów.

Częstotliwość eksplozji spowodowanych przez pożar w składach amunicji na Ukrainie wynosiła 2-3 razy na sekundę - poinformowało ministerstwo obrony. 

W związku z sytuacją prezydent Ukrainy Petro Poroszenko wezwał szefów resortów siłowych. Rządowi polecono udzielić ludziom wszelkiej niezbędnej pomocy - napisał na Facebooku rzecznik szefa państwa Swiatosław Cehołko. 

Łunę nad składem widać z kilku kilometrów. Co chwila słychać też silne eksplozje. Do akcji gaszenia pożaru skierowano prawie 300 osób. 150 policjantów patroluje ewakuowane miejscowości.

W bazie wojskowej w Iczni składowano prawie 90 tysięcy ton różnego rodzaju amunicji.

Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie niedbalstwa. Dowództwo Sił Zbrojnych twierdzi, że pożar to efekt działań dywersyjnych. Podobne wnioski były po poprzednich zdarzeniach tego typu - trzech pożarach w największych ukraińskich składach amunicji. Wtedy pojawiały się tezy, że pożary były wywołane przez bezzałogowce. Wskazywano na Rosję, a celem miało być pozbawienie Ukrainy zapasów amunicji.

Hipoteza dywersji jest też badana przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy.

(ł)