W Kijowie wkrótce rozpocznie się wiec przeciwników prezydenta Wiktora Janukowycza. Na terenie klasztoru Michajłowskiego całą noc czuwali protestujący, którzy uciekli tam po rozbiciu demonstracji na Placu Niepodległości. Wczoraj rano podczas interwencji milicji rannych zostało kilkadziesiąt osób, w tym dwóch Polaków.
Protestujący w Kijowie nie poddają się mimo brutalnej akcji milicji i oddziałów specjalnych "Berkut". Chcą nadal walczyć o integrację z Unią Europejską. Po tym, co się stało, mamy zrezygnować? Nie. Nigdy - mówi jeden z rozmówców naszego wysłannika do Kijowa Przemysława Marca.
Liderzy opozycji wzywają teraz do strajków i paraliżu Kijowa. W dzień protestujemy, a w nocy śpimy. Niech na ulicach nocą rządzi Berkut, a w dzień my - apeluje Jurij Łucenko, były szef MSW w rządzie Julii Tymoszenko.
Opozycja nie ukrywa, że jej celem jest zmiana władzy, przyśpieszone wybory parlamentarne i prezydenckie.
Przypomnijmy, że w nocy z piątku na sobotę milicja rozproszyła - przy użyciu pałek i gazu łzawiącego - uczestników antyrządowej demonstracji w centrum Kijowa. W czasie brutalnej akcji zostało pobitych co najmniej dwóch obywateli Polski. Jeden z nich to dziennikarz Tomasz Piechal z portalu Eastbook. Drugi, Jacek Zabrocki, jest dyrektorem jednego z polskich koncernów na Ukrainie.
Przypomnijmy, że protesty zwolenników integracji europejskiej to pokłosie decyzji rządu w Kijowie, który w ubiegłym tygodniu zawiesił przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Porozumienie miało być zawarte na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Jak wyjaśniono, UE nie zaoferowała Ukrainie pomocy finansowej, która pokryłaby koszty pogorszenia relacji handlowych z Moskwą.