Tysiące ludzi - już po raz czwarty z kolei - demonstrowały w nocy na placu Taksim w Stambule. W europejskiej części miasta, w dzielnicy Gumussuyu, w grupę około 500 demonstrantów policja wystrzeliła kilkadziesiąt granatów z gazem łzawiącym. Jedna osoba zginęła po tym, jak w tłum wjechał samochód.
W Stambule, gdzie przez czterema dniami rozpoczęła się fala antyrządowych protestów, protestujący wznieśli barykadę i rozpalili ogniska. Do starć doszło minionej nocy także w Ankarze. W dzielnicy Kavaklidere policja użyła armatek wodnych i gumowych kul przeciwko demonstrantom. Według telewizji CNN-Turk, wcześniej uczestnicy protestów obrzucali policjantów kamieniami.
Narastające niezadowolenie zmotywowało jedną z najważniejszych w kraju centrali związkowych do zorganizowania strajku. Dwudniowa akcja, potępiająca - jak podkreśliła - "terror" państwa przeciw demonstrantom, ma rozpocząć się dziś.
Szef tureckiego rządu udał się tymczasem z wizytą do Maroka. Tam zapewnił, że sytuacja w kraju powoli wraca do normy. Do mojego powrotu problemy zostaną rozwiązane - dodał. Prezydent Turcji Abdullah Gul powiedział natomiast, że "wyrażanie odmiennych opinii w czasie pokojowych demonstracji jest rzeczą naturalną". Ale zaapelował do manifestantów o spokój.
Powodem protestów stały się plany przebudowy stambulskiego placu Taksim. Lokalizacja ta jest tradycyjnie miejscem, z którego wyruszają demonstracje. W piątek policja interweniowała przeciwko osobom okupującym w namiotach park przy placu.
Demonstracja w parku przerodziła się w obejmującą także inne tureckie miasta akcję protestacyjną przeciwko oskarżanemu o zapędy autorytarne premierowi Erdoganowi i jego islamsko-konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP).
W wyniku demonstracji - jak donoszą organizacje obrony praw człowieka - w Stambule ponad tysiąc osób zostało rannych, a w Ankarze co najmniej 700. Według tureckiego MSW, rannych zostało 58 cywilów i 115 funkcjonariuszy policji.
(bs)