Dorośli zaplanowali śmierć całej rodziny – śledczy zamknęli dochodzenie w sprawie, która przed rokiem zszokowała całą Szwajcarię. W marcu 2022 roku z balkonu apartamentu na siódmym piętrze w Montreux wyskoczyło pięciu członków jednej rodziny. Upadek przeżył jedynie 15-letni wówczas chłopiec. Prokuratura potwierdziła ustalenia policji o zbiorowym samobójstwie.
Do tragedii w szwajcarskim kurorcie Montreux nad Jeziorem Genewskim doszło 24 marca zeszłego roku. Z balkonu na siódmym piętrze położonego obok kasyna apartamentowca wyskoczyli jeden po drugim 40-letni mężczyzna, jego 41-letnia żona, jej siostra bliźniaczka, 8-letnia córka i 15-letni syn. Chłopiec przeżył upadek, przez długi czas był w szpitalu w stanie śpiączki. Jak mówią śledczy, twierdzi on, że nic z feralnego dnia nie pamięta.
Sekcja zwłok członków jego rodziny nie wykazała, by przed śmiercią doszło do szamotaniny, nie stwierdzono też obecności narkotyków w ich organizmach.
To oznacza, że świadomie i bez przymusu skakali z balkonu. Prokuratura potwierdza ustalenia policji - było to zbiorowe samobójstwo. Śledczy nie natrafili w mieszkaniu śladów walki ani niczego, co wskazywałoby na udział osób trzecich, sąsiedzi nie słyszeli niczego podejrzanego, a na balkonie znaleziono drabinę.
Prokuratura podaje, że o tym, iż samobójstwo zostało zaplanowane, świadczy historia wyszukiwań w przeglądarkach urządzeń elektronicznych. Dorośli najwyraźniej czekali na odpowiedni moment, by wyruszyć w podróż do lepszego - jak wierzyli - świata, z dala od tego, w którym żyli. Ich decyzję o wprowadzeniu planów z czyn przyspieszyła niespodziewana wizyta policjantów.
Rodzina pochodziła z Francji, w Szwajcarii zamieszkała trzy lata wcześniej. Żyła z dala od społeczeństwa, od wybuchu pandemii koronawirusa izolowała się, interesowała się teoriami spiskowymi.
Nie ma śladów, które kierowałyby śledczych do środowiska sekt - powiedział na konferencji prasowej rzecznik policji w Montreux, Jean-Christophe Sauterel.
Rodzina była de facto samowystarczalna, zgromadziła pokaźne zapasy żywności, leków i środków higienicznych, które zajmowały większość powierzchni ich apartamentu. Wszędzie stały góry paczek i puszek, nie zostawiając mieszkańcom wiele miejsca na życie.
Mieszkanie opuszczała jedynie siostra matki, która wciąż pracowała zawodowo. Rodzice nie pracowali, dzieci nie chodziły do szkoły. Matka z córką nie były zameldowane. Zdaniem policji, świadczy to o tym, że rodzina za wszelką cenę chciała uniknąć interwencji władz w ich życie.
Feralnego dnia mundurowi zapukali do drzwi mieszkania, by porozmawiać z rodzicami na temat obowiązku szkolnego dotyczącego 15-latka. Usłyszeli głos pytający: "kto to?", ale nikt nie otworzył. Niecałą godzinę później członkowie rodziny wyskoczyli z balkonu jeden po drugim w przeciągu 5 minut.
Dziennikarz francuskiej gazety "Journal du Dimanche" ustalił po tej tragedii, że ojciec rodziny wychował się w zamożnej dzielnicy Marsylii, ukończył jedną z elitarnych uczelni we Francji, pracował dla kilku ministerstw w Paryżu.
Siostry bliźniaczki także uczęszczały do elitarnej szkoły w Paryżu. Matka była dentystką, jej siostra okulistką. Były wnuczkami pisarza algierskiego pochodzenia Moulouda Feraouna, bliskiego przyjaciela francuskiego filozofa Alberta Camusa.