Rodzice podejrzanych o dokonanie zamachów bombowych w Bostonie braci Carnajewów schronili się na wsi na południu Rosji i zrezygnowali na razie z planów wyjazdu do USA. "Nie zamierzam wracać do Stanów Zjednoczonych. Na razie jestem tutaj. Jestem chory" - powiedział ojciec rodziny Anzor Carnajew.

Jak zaznaczył, nie sądzi, by mógł uzyskać widzenie ze swym pozostałym przy życiu synem Dżocharem, którego aresztowano i oskarżono o współudział w zdetonowaniu 15 kwietnia dwóch bomb na mecie maratonu w Bostonie. Zginęły wtedy trzy osoby, a 264 zostały ranne. Uważany za współsprawcę zamachów brat Dżochara Tamerlan został zabity w trakcie policyjnego pościgu. Obaj mężczyźni pochodzili z Czeczenii.

Niestety nie mogę w żaden sposób pomóc mojemu dziecku. Jestem w kontakcie z Dżocharem i moimi prawnikami. Powiedzieli mi, że dadzą mi znać (co mam robić) - powiedział Carnajew w rozmowie z agencją Reutera. Zgodził się na spotkanie z dziennikarzem pod warunkiem, że miejsce jego pobytu nie zostanie ujawnione. Małżonkowie, którzy są rozwiedzeni, opuścili swój dom w Dagestanie, by móc uniknąć publicznych kontaktów.

Ojciec ponownie zadeklarował, że nie wierzy w winę swych synów, którzy według niego nie mieli nic wspólnego z islamskim ekstremizmem. Nie zamierzam wracać do USA. Na razie jestem tutaj. Jestem chory - zaznaczył Carnajew dodając, że cierpi na nadciśnienie i problemy z sercem. Jego była żona Zubejdat nie chciała rozmawiać z dziennikarzem.

Przed wyemigrowaniem do Stanów Zjednoczonych rodzina Carnajewów mieszkała m.in. w Kirgistanie i Dagestanie. Rodzice powrócili do Dagestanu dwa lata temu, a Tamerlan spędził tam pierwszą połowę 2012 roku.

(MRod)