"To była agresja przeciwko Kazachstanowi z udziałem terrorystów" - tak ostatnie wydarzenia w swoim kraju podsumowuje prezydent Kasym Żomart Tokajew. W ten sposób uzasadniał decyzję o rozpoczęciu w kraju operacji antyterrorystycznej.
Prezydent Tokajew przekonuje, że w starciach z siłami bezpieczeństwa brali udział bojownicy z Bliskiego Wschodu, a także z Afganistanu. Według niego, miało chodzić o wprowadzenie w kraju strefy kontrolowanego chaosu, a następnie o przejęcie władzy.
Według oficjalnych danych, straty po starciach i zamieszkach to nawet 3 miliardy dolarów. Uszkodzonych zostało 1300 budynków, a 100 centrów handlowych i banków okradziono. Spłonęło 500 policyjnych samochodów. To dane przedstawione przez prezydenta, który zdecydował o brutalnej pacyfikacji protestów - nie są na razie do zweryfikowania. Brakuje niezależnych przekazów z Kazachstanu. Znów wyłączono tam internet.
Wciąż też nie wiadomo, ile osób zginęło w starciach. Mowa o ponad stu ofiarach śmiertelnych i ponad tysiącu rannych.
W związku z zamieszkami służby bezpieczeństwa Kazachstanu zatrzymały 7939 osób.
Demonstracje w całym Kazachstanie wybuchły 2 stycznia i przerodziły się w gwałtowne starcia z wojskiem i policją. Manifestanci początkowo protestowali przeciwko podwyżce cen gazu LPG używanego do tankowania samochodów, później ich postulaty przerodziły się w żądania polityczne.
Sytuacja w Kazachstanie ustabilizowała się i znajduje się pod kontrolą władz, a zagrożenie terrorystyczne zostało zneutralizowane - zakomunikował w poniedziałek Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KNB).