Martin Selmayr od początku kadencji obecnej KE wzbudza kontrowersje. To szara eminencja. Bez jego udziału nie zapada żadna decyzja w Brukseli. Faktycznie to on rządzi KE, a nie Jean-Claude Juncker. Jest ważniejszy od niejednego komisarza, ale budzi bardzo mieszane uczucia. Przez jednych uwielbiany jako świetny strateg, niezwykle inteligentna osoba, która zawsze przewiduje trzy kroki naprzód. "Wprowadził do tej instytucji pewien porządek, zdyscyplinował urzędników" - chwali wysoki rangą urzędnik. Zupełnie przeciwnego zdania jest jego kolega. "Nie można mu ufać, to bezwzględny socjopata, który nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel, który sobie stawia" - mówi. Często określany jest jako "Machiavelli", "Potwór z Berlaymontu" (siedziba KE) czy "Rasputin".
Ma 100 proc. poparcia i zaufanie samego Junckera, którego nudzi zarządzanie brukselską administracją, a także - ze względów zdrowotnych - jest mu na rękę posiadanie własnego alter ego. Niemiec jest najsilniejszym w całej historii UE szefem gabinetu przewodniczącego KE. Żeby zrozumieć skąd bierze się to zaufanie, trzeba cofnąć się przynajmniej kilka lat wstecz, kiedy to Martin rezygnuje ze swojej pracy w KE tymczasowo po to, żeby ratować z opresji premiera Luksemburga Jeana-Claude'a Junckera, kiedy wybucha afera podatkowa Luxleaks - opowiada jeden z urzędników. Jako "świetnego stratega" podsuwa go Junckerowi ówczesna komisarz z Luksemburga Viviene Redding, u której Selmayr jest rzecznikiem prasowym. Dzięki Selmayrowi sprawa Luxleaks ucichła, a Juncker został kandydatem na szefa KE i wygrał ten bój, mimo że początkowo nie miał nawet sympatii Angeli Merkel.
Selmayr ma więc od początku ogromny wpływ w KE. To on decyduje, kto będzie szefem gabinetu komisarza. Ulegają mu zwłaszcza małe kraje a także niektóre państwa z Europy Środkowo-Wschodniej. Komisarze "starej UE" zazwyczaj nie poddają się tym "sugestiom", ale i tak prawie w każdym gabinecie jest "jego człowiek". W ten sposób powstaje misterna siatka przepływu informacji, kontroli i nadzoru nad systemem urzędniczym - komentuje rozmówca dziennikarki RMF FM. Wśród komisarzy powstają więc kręgi - ważniejszych i tych - zmarginalizowanych. Selmayr osobiście rozmawia z komisarzami, a nie z szefami gabinetów, co by bardziej odpowiadało urzędniczej hierarchii. Niektórzy "słabsi" komisarze prawie w ogóle nie mają więc kontaktu z Junckerem. Szef KE rozmawia tylko z kilkoma ważniejszymi komisarzami, czyli wiceprzewodniczącymi.
Znane są przypadki pism podpisanych przez komisarza lub kilku komisarzy do władz krajowych państw członkowskich UE, które nie uzyskały akceptacji gabinetu przewodniczącego, czyli Selmayra, mimo że formalnie nie muszą takiej akceptacji uzyskiwać. Pisma te były targane i wrzucane do kosza przez Martina - opowiada znawca brukselskich kuluarów. System nadzoru i kontroli nad gabinetami komisarzy jest perfekcyjny - uważa jeden z członków gabinetu unijnego komisarza. W jego ustach to nie jest ocena negatywna. Jego zdaniem system jest skuteczny, gdyż za poprzedniej KE kierowanej przez Jose Emanuela Barroso panował chaos. Każdy komisarz działał wówczas w oderwaniu od szefa Komisji czy innych komisarzy. Niektórzy działali nawet wbrew swoim kolegom - nie było działania wspólnego, realizacji jednej wizji. Inni z kolei twierdzą, że teraz wiele energii jest zużywanej na wewnętrzne rozgrywki, administracja jest zastraszona i panuje ręczne sterowanie. Niektórzy komisarze (a więc w pewnym sensie - kraje) spychani są na boczny tor. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem są "równi i równiejsi".
Martin Selmayr zawsze jest miły jeśli tylko chce coś uzyskać lub jeśli szanuje inteligencje danej osoby. Od razu wyczuje słaby punkt, zapamięta go i wykorzysta, gdy będzie mu to potrzebne przy jakiejś rozgrywce. Zdarza się, że się unosi. Wiele osób w KE po prostu się go boi. Potrafi być bezpardonowy. Zawsze jest w trakcie knucia i wymyślania jakiś gierek. Zwłaszcza trwająca już kilka tygodniu afera, której jest bohaterem, wywołała u niego niezwykłą nerwowość. Zdarza się, ze podniesionym głosem zwraca uwagę szefom gabinetów na cotygodniowym spotkaniu, krytykując, że nie znają prezentowanych przez siebie spraw. Sam uchodzi za bardzo pracowitego.
Selmayr uważany jest za wysłannika rządu Niemiec i "umacniacza niemieckiej Europy". Jest wychowankiem europejskiej chadecji, zdominowanej przez Berlin. Jego stanowisko - sekretarza generalnego KE - jest kolejnym wysokim stanowiskiem, z którym związana jest realna władza, które przypada Niemcowi. Sekretarzem generalnym PE jest Klaus Welle, prezesem Trybunału Obrachunkowego - Klaus-Heiner Lehne, przewodniczącym Mechanizmu Stabilności - Klaus Reling, sekretarzem generalnym Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych - Helga Schmid, a przewodniczącym Europejskiego Banku Inwestycyjnego - Werner Hoyer. Selmayr jest autorem obowiązkowego systemu relokacji uchodźców, a więc pomysłu, który miał ratować nie tylko Włochy i Grecję przed zalewem uchodźców, ale także - Niemcy.
Wzrost wpływów Berlina w związku z podejrzaną nominacją Selmayra na sekretarza generalnego KE dostrzega prasa w Hiszpanii i we Francji. Przeciwko tej nominacji buntują się urzędnicy KE i związki zawodowe w Komisji Europejskiej. Co rusz jakieś nowe szczegóły "SelmayrGate" ujawnia francuski dziennikarz z "Liberation" Jean Quatremer. To ten sam, który ujawnił korupcję w Komisji pod rządami Jaquesa Santera (ówczesna komisarz Francji Edith Creson zatrudniła w charakterze "konsultanta" swojego kochanka, z wykształcenia dentystę) i w 1999 roku doprowadził do jego upadku. Parlament Europejski odmówił wówczas udzielenia absolutorium budżetowego ekipie Santera, skazując ją na upadek. Selmayr najbardziej więc powinien obawiać się Parlamentu Europejskiego. Jeżeli eurodeputowani różnych grup uznają, że osłabienie KE i chadeków (którzy popierają Selmayra) na rok przed wyborami do PE im się opłaca, to może dojść do próby sił między KE a PE, tak jak w 1999 roku. Zwolennicy Selmayra zapewniają, że trudno się dopatrzyć uchybień proceduralnych w jego nominacji.
Selmayr jest dobrze znany polskim dyplomatom, którzy do niego telefonują z Warszawy i spotykają się na lunchach. Często można usłyszeć, że "gabinet szefa KE jest bardziej przychylny Polsce niż gabinet Timmermansa". W pewnym momencie można było nawet odnieść wrażenie, że Warszawa stawia na Junckera (Selmayra) z nadzieją, że ominie Timmermansa. Urzędnicy KE mówili dziennikarce RMF FM pod koniec stycznia, że "u Junckera uznano, że bardziej opłaca się stawiać teraz na dialog z Polską i umniejszyć rolę Timmermansa".
Teraz wydaje się, że Holendra raczej wyminąć się nie da. Selmayr jednak nie odpuszcza polskich spraw, i to nawet teraz, gdy wywierana jest na niego ogromna presja w sprawie jego nominacji. Mimo, że nowym szefem gabinetu Junckera jest Clara Martinez, to właśnie on pojawił się na spotkaniu z polskim premierem Mateuszem Morawieckim 8 marca - ujawnił to Jean Quatremer z "Liberation". Z jednej strony to znak, że jako sekretarz generalny KE "nie odpuszcza" gabinetu szefa Komisji, z drugiej - że chce mieć wpływ na trudny dialog z Polską. Ponieważ jednak Selmayr to geniusz manipulacji, a nie "dobry wujek z Ameryki", to wielu rozmówców dziennikarki RMF FM ostrzega, że proste stawianie przez Warszawę na Selmayra może być naiwnością. Tym bardziej, że nie ulega wątpliwości, że Niemiec do tej pory stał za wszczętą wobec Polski procedurą praworządności.
Polscy eurodeputowani do tej pory nie wypowiadają się na temat SelmayrGate. O protestach polskich eurodeputowanych nie słyszałam - słusznie zauważa Liliana Sonik w swoim felietonie "W Brukseli narasta złość". Dla eurodeputowanych PiS zajęcie stanowiska w tej sprawie to może być problem. Z jednej strony konserwatyści chętnie krytykują europejską biurokrację, z drugiej - atakowanie Selmayra może w obecnej sytuacji Polski być co najmniej mało dyplomatyczne. Selmayr w swoim życiorysie na stronach internetowych KE podaje, że zna język polski. Mówi trochę - potwierdza jeden z Polaków w KE, ale polscy dyplomaci do tej pory nie mieli okazji się o tym przekonać.