Prezydent USA Barack Obama przyleciał wczoraj do Colorado Springs, gdzie od tygodnia szaleją gigantyczne pożary. Żywioł pochłonął już prawie 400 domów i zmusił do ewakuacji blisko 40 tysięcy osób. Ludzie w popłochu uciekają z mieszkań zabierając tylko to co najpotrzebniejsze.

Ameryka jednoczy się, gdy jest dotknięta takimi klęskami naturalnymi, niezależnie od tego, czy chodzi o pożary w Kolorado, czy powodzie na północy Florydy. Musimy sobie nawzajem pokazywać, że możemy na siebie liczyć - powiedział Obama tuż przed wylotem do Colorado Springs. Wcześniej prezydent ogłosił stan klęski żywiołowej w Kolorado, co pozwoli mu przekazać pieniądze na walkę z żywiołem. Trwająca do tej pory akcja kosztowała już ponad 3 miliony dolarów.

Idąc jedną ze zniszczonych dzielnic Colorado Springs Obama powiedział, że "mieszkańcy są załamani utratą domów". Mamy szczęście, bo z powodu szybko podjętej akcji nie było wielu ofiar śmiertelnych - dodał prezydent. Obama mógł przyjrzeć się skali zniszczeń już z samolotu prezydenckiego Air Force One, lecąc nad Górami Skalistymi, znad których unosił się dym.

W wyniku pożarów zginęła co najmniej jedna osoba, jednak bilans ten może wzrosnąć, gdyż kilka osób uznano za zaginione. Żywioł zagraża 20 tys. domów. Służby szacują, że ogień, który strawił dotąd tereny o powierzchni blisko 70 km kw., został opanowany w ok. 15 procentach. Jednak pogoda się poprawia, a wiatr jest coraz słabszy, co może pomóc w walce z żywiołem.